niedziela, 19 sierpnia 2012

Przewrażliwona czy dbająca?

Chyba jednak jestem matka trochę przewrażliwioną.
Może jednak za bardzo się przejmuje?
Kurde, ale właściwie to ja pozwalam dziecku na bardzo wiele, tylko w granicach rozsądku, ale na palcach jednej reki zliczę razy, kiedy nie udało mi się dobiec w odpowiedniej chwili i uratować dziecka przed upadkiem/ zderzeniem/ kraksą/itp.i jeszcze zostaną ze dwa palce..

Na placach zabaw jestem świadkiem różnych rzeczy.
I wiem, że się różnie wychowuje dzieci, że się gada z koleżanką, a że się ma trójkę dzieci to już tak człowiek nie uważa..
Jednak dzisiaj mnie to trochę zasmuciło.
Szwendałyśmy się z Taszką po osiedlu i weszłyśmy na plac zabaw.
Widzę jakieś dwie kobiety siedzą z maluszkiem na kolanach i dwójka dzieci, jedno 14 miesięcy(jak się dowiedziałam) drugie starsze trochę może 3 lata? 4?
Myślę, fajnie, może się dzidzia zainteresuje.
Idziemy na ślizgawkę, przywitałam się, patrze leci ta mała dziewczynka. Biegnie prawie.
Tylko nie po chodniku a zbacza w trawnik, ktory nie jest ładny, wszędzie sterczą kujące niedobitki traw i reszta to ziemia.
Matka dziecka widzi.
Nic. Siedzi. Nawet nie krzyknie "uważaj".
I oczywiście tak jak myślałam dziecko się przewróciło w te kujące krzaczorki.
Ja "instynkt ratowania młodych" biegiem rzuciłam się do dziecka, podniosłam, wzięłam na ręce i jej tłumacze co się stało.
Dopiero w połowie drogi podałam ją zszokowanej matce, ale kurde, nie mogłam patrzeć jak to dziecko może jeszcze miało by się samo podnieść ? trochę to dla mnie nienaturalne wychowanie.. tym bardziej, że mała jeszcze kiepsko chodzi.
Podziękowała, za chwile mała latała już znowu.
Zostałąm obsypana komplementem za piękną córkę, i pani wróciły do dyskusji.
Nie mogły się jednak nadziwić, że moje takie grzeczne(tylko jak widzi inne szalejące dzieci), i że tak ciągle z nią i koło niej, i tłumacze...
Ok.
Może nie lubi gadać do dzieci.
Ogólnie to dziewczynka wywaliła się jeszcze 2 razy.
Zdarłą kolana na dobre, nie przeszkadzało jej to jednak(chyba weteranka) ojciec bardziej ogarnięty (przyszedł w międzyczasie) i chodził za dzieckiem tak jak ja.

Dziewczynka za to bardzo dużo mówiła, konkretne słowa, aż igła zazdrości mnie ukuła w żołądek:)


Dla mnie takie "nie ratowanie" dziecka jest nie zrozumiałe.
Ok
tez czasem nie zauważę, że pcha piasek do buzi(trudno), albo próbuje zjeść kwiatek(no trudno) ale w zyciu jeszcze mi się inaczej niż na pupę czy na rączki delikatnie nie wywaliła.
Zawsze widzę, zawsze wiem, że może się to zdarzyć, zawsze zdążę zareagować.
Ostatnio złapałam ją na milimetr przed wózkiem w króry za***ałaby (dosłownie ) tyłem głowy wypadając z piaskownicy.
Aż mi serce w gardle stanęło.
Ale czuwam, nawet jak daje jej wolną drogę to i tak jestem tuż za nią, bo wiem, że wszystko może się wydarzyć.
AAA jeszcze!
Dziewczynka dzisiaj dzięki mnie(ta sama co wyżej) nie spadła z ławki.
Odpowiednio krzyknęłam "uwaga na dziecko!" i matka zdążyłą ją złapać.

Każda matka powinna mieć taki refleks.

Nataszy bardzo podoba się stawanie w krzesełku do karmienia, albo dzisiaj opanowałą stawanie na siodełku rowerka.
Stanie i nawołuje nas żebyśmy zobaczyli i cieszy się i bije sobie brawo.
Oczywiście za każdym razem tłumaczyłam, że to nie jest dobre i brawo bić nie będziemy, ale ona dalej włazi;/
rowerek chyba zostanie wywieziony do garażu.

Moja mama była zawsze przewrażliwiona.
Zawsze przesadnie ostrożna.
Ja nie jestem przesadna.
Pozwalam się jej wywalić na ręce czy dupsko, niech wie co to jest "bam" naprawdę, ale na więcej.. to ja pozwolić nie mogę.
Mama nadzieję, że też jesteście takie ostrożne jak ja i nie wyjdę tu zaraz na wariata co nie pozwala dziecku kolana do krwi zedrzeć.



28 komentarzy:

  1. Dziwny ten instrynkt... a może brak? znieczulica? Podobno przy 2 dziecku człowiek mniej przewrażliwiony. Nie wiem ale mi też się to nie podoba!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ona miala juz trzecie to malutkie to jej bylo:D i wydali mi sie tacy malo zamozni.

      Usuń
  2. Ja się staram nie dopuścić do zdartych kolan czy łokci, ale przyznam się że już się zdarzyło. A pilnowałam... tylko też nie mogę trzymać Adaśka przez cały czas za kaptur żeby nie upadł, bo co on będzie mieć za życie :).
    Uważam jak nie wiem co, nawet jak jest wkoło mnóstwo innych osób do pilnowania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja rozumiem, bo dzieci sie rwa do biegania i ja to widze, ale ja chociaz jak nie zdaze dobiec to krzycze"Uwazaj" na pol osiedla i moje dziecko wie ze trzeba zwolnic i uwazac. myslalm po prostu ze kazdy tak uczy:D

      Usuń
    2. Krzyczeć nie krzyczę, bo raz się odwrócił w biegu zobaczyć po co wołam i przewrócił :D

      Usuń
    3. aha:D moja juz nauczona:D

      Usuń
    4. ja też krzyczę :D ale jak grochem i ścianę na razie :)

      Usuń
  3. Ja się boję po chodniku czy betonie Młodego puścić, bo on czasem lata na łeb na szyję i kilka razy już by zdarty nos zaliczył (raz mi upadł na kostkę bauma czołem - nawet nie pytaj jaki miał siniak a gdzie ja miałam serce, puściłam go na dwie sekundy!). Na placu na szczęście jest bezpiecznie - tylko trawa, na którą Młody już się nie raz wywrócił i biegał dalej z uśmiechem. Najczęściej to i tak siedzi w piachu i każe sobie lepić kulki z mokrej brei :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twoj lubi "glajdke" jak moj K. jak byl maly:D mowil mi ze kazal sobie robic i siedzial pol dnia w tym blotnym piasku:D
      To moja spokojnie jednak chodzi i zbiera kamyczki, drewinka, kwiarki, kuleczki z krzaka.. :D

      Usuń
  4. wiem ze jestes przewrazliwiona :) jak Anti chodzil po lozku u Ciebie to mało brakowało a bys zawał zliczyła :) hehe

    ale to dobrze :) Natka jest bezpieczna ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bo on taki maly jak by zlecial?! Ty tez mu za duzo pozwalalas! :P trzeba zapobiegac a nie pozniej leczyc:P

      Usuń
  5. No wiadomo dzieckiem trzeba się interesować, z wiekiem coraz mniej ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj u nas czujność musi być cały czas. Ja mam zbyt bujną wyobraźnię i skłonności do "czarnowidztwa". Nienawidzę szczerze, gdy ktoś się buja na huśtawce, na placu zabaw, bo ja wtedy muszę stać jak ten szalony szeryf i pilnować, żeby moja Gwiazda nie podbiegała, a muszę dodać, że Ona to uwielbia!
    Poza tym jednak staram się Jej dawać swobodę na placu zabaw i często obserwuję z bezpiecznej odległości Jej zachowanie wśród innych dzieci.

    Przyznaję, że

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ups, jakiś chochlik:/
      Przyznaję, że nie spotkałam jeszcze na placu zabaw mamy lub taty, którzy by nie zwracali uwagi na swoje pociechy. Całe szczęście, bo ja bym chyba wszystkich dzieciaczków nie upilnowała, patrząc jednocześnie na swoją Błyskawicę! :D

      Usuń
  7. Ja nie biegałam na każde bam na pupę, ale przy huśtawce czy zjeżdżalni zawsze pilnuję dzieci. Jeśli się przewrócą przy zabawie w berka to trudno, są nauczone, że trzeba wstać, otrzepać rączki i można się bawić dalej :-) Staram się wypośrodkować między nadopiekuńczością a olewatorstwem, mam nadzieję, że mi się to udaje :-)
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja jestem taką właśnie "nieratującą" matką. Być może bierze się to z tego, że mój syn w niemowlęctwie miał podwyższone napięcie mięśniowe i miałam wyraźne przykazanie od neurolog i rehabilitantki - nie pomagać, rzucać na głęboką wodę. Więc sadzałam niemowlaka, który nawet raczkować nie potrafił na środku piaskownicy i musiał sobie radzić. Wyszło mu to na dobre. Jak był mały i się przewrócił to nie biegłam do niego od razu. Czekałam czy da rade sobie sam poradzić. Pomagałam jeśli mnie wołał. Jest teraz zbuntowanym dwulatkiem. Jeśli idzie prosto w pokrzywy ostrzegam go, że może się poparzyć i próbuję odwrócić jego uwagę, jednak jeśli upiera się, że chce tam wejść to wchodzi. I ma nauczkę. Wiecznie jest posiniaczony i podrapany, nie robię z tego problemu, on też nie. Dzięki temu mój syn ma ogromną wiarę w swoje siły. Wie, że moze na mnie liczyć, ale nie boi się też wyzwań i jest neisamowicie sprawny fizycznie. W wieku 2 lat i 2 miesięcy swobodnie jeździ na rowerku bez pedałów utrzymując równowagę, ani przez moment nie latałam za nim z jakimś kijkiem podpórką. Oczywiście interweniuję w sytuacjach ewidentnie niebezpiecznych, jednak dla mnie taką sytuacją nie jest przewrócenie się na rowerku czy złapanie zająca na kłującej trawie.
    Generalnie nie cierpię ciepłych kluch, lubię twardych facetów i na takiego wychowuję Piotra (w końcu jego imię oznacza "skała ;-) Wiem, że moja sąsiadka patrzy na mnie jak na wariatkę, jednak widząc moje dziecko i jej 4 letniego syna, który siedzi na rowerku z bocznymi kółkami i czeka by ktoś go popchnał i boi się wyspindrać na stromą górkę trwam przy swoim ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ej nooo:D ja tez pozwalam na wywalanie sie takie co nie powoduje placzu, ale jak by przejechala kolanem po chodniku.. to az mnie by bolalo.
      moja to artystka tez wszedzie wlani, nie chce isc za reke, nie strazne jej krzaki, ale jakby co to czuwam.
      A jak nauczylas jezdzic go na tym biegwym (rozumiem?) Ile mial miesiecy jak go dostal?
      hehe taka troche hardkor mama z Ciebie:D

      Usuń
    2. cholera Ty masz swojego bloga? czy ten bloga czy jak Ciebie tu znależć?:D

      Usuń
    3. Nie mam bloga. Miliardy razy się zabierałam bo go założyć i ciągle nie mogę się zmobilizować.

      Usuń
    4. A, jeszcze jedno. od samego początku, nawet w domu zakładałam Piotrkowi kask. Zakodował, że nie ma opcji by jeździł rowerkiem bez kasku i teraz nie wsiądzie inaczej. Obtarte kolana czy łokcie nie robią na mnie wrażenie, ale w kwestii ochrony głowy jestem bezkompromisowa do bólu ;-)

      Usuń
    5. Kochana tyle zawsze piszesz wszedzie a u siebie niet! no wiesz co:D! Ja chce cie poznac:D wysylam magicznego kopa do dzialania! Jezu Twoje postybylyby kilometrowe i 4 razy dluzsze od moich :D mudze isc z dzidzia na trojkolowy rowerek:D wiec uciekam na razie poki pogoda piekna, trzeba uczcic pierwsza kupe w nocniku!:D

      Usuń
  9. Rashly - nie uczyłam. Sam się nauczył. Nic mu nie pomagałam. Nic a nic. Dostał go jak miał półtora roku na Boże Narodzenie od dziadków (o taki http://www.aktywnysmyk.pl/rowerki-biegowe-jd-bug/558-rowerek-biegowy-jd-bug-training-bike-czerwony.html ale wtedy była promocja na Allegro i kosztował 50% tej ceny) bo mamy duży pusty dom. Rzecz jasna było to za wcześnie bo stojąc na nim nie dosięgał nogami ziemi pełną stopą (to jest warunek konieczny, więc dziewczynki zwykle później zaczynają ze względu na wzrost), ale go prowadził obok siebie i był happy. Jak mu nogi urosły to sobie na niego wsiadł i chodził na nim po domu trzymając go między nogami i wołając brum brum. Miał wtedy 21 miesięcy. Stopniowo zaczął chodzić coraz szybciej. Wiosną zaczęliśmy chodzić z rowerkiem na spacery i tak sobie wędrował. Potem zaczął na nim siadać i siedząc odpychać się nogami, powolutku. Obserwował inne dzieci. Rzadko się przewracał bo po prostu podpierał się w razie czego nogami. Przewracał się czasem przy skrętach zanim się tego nie nauczył i zanim nie dotarło do niego, że nie może rozglądać się na boki tylko patrzeć na drogę. Stopniowo szło mu coraz lepiej, zorientował się, że jeśli się rozpędzi to może podnieść nogi i przejechać kawałek i teraz nogami dotyka ziemi tylko by się rozpędzić. Poza tym jeździ jak dorosły. Nigdy rowerka nie przytrzymywałam, nigdy mu nie pomagałam, nie popędzałam. To wszystko wychodzi zupełnie naturalnie i jest dużo lepsze nie sadzanie dziecka na rowerku trójkołowym, bo to dziecko tylko rozleniwia i niczego nie uczy. Poszłam za przykładem moich znajomych i radą neurolog. Ich dzieciaki jak już były w stanie dosięgnąć nogami do pedałów po prostu przesiały się z biegowych na normalne rowerki bez bocznych kółek bo już umiały utrzymać równowagę, nie trzeba było ich prowadzić na kijku. Tak ze polecam, to dużo łatwiejszy, mniej czasochłonny i przyjemniejszy sposób na nauczenia dziecka jazdy na rowerze niż trójkołowce, kijki i inne cuda. Trzeba tylko się przełamać wewnętrzna barierę, ze dziecko jest za małe, ze sobie krzywdę zrobi - nie zrobi. Nie większą niż biegając. Do tego to świetnie wpływa na rozwój mózgu. Oczywiście jest też efekt uboczny - skończyły się spokojne spacery. Piotr zasuwa w takim tempie, że na spacery wychodzę z nim na rolkach lub na hulajnodze inaczej musiałabym non stop biec ;-)
    Wiesz, mój syn jest tak uparty i zbuntowany czasem, że bardziej do niego trafi jak sobie łokieć obedrze do krwi niż tłumaczenia. w domu wspinał się na stołki barowe z uporem maniaka. nic nie trafiało do niego. A z któregoś dnia po prostu nic nie mówiłam tylko sobie kucałam pod stołkiem z mężem spokojnie żeby go zasekurowąć jak spadnie bo oczywiście spadł. Nie mu się fizycznie nie stało bo byliśmy przygotowani, ale wystraszył się i od tej pory się nie wspina. Tak samo z wchodzeniem w pokrzywy etc. Czasem go ostrzegam, że jeśli coś niebezpiecznego będzie robił to może rozpaść się na kawałki tak jak gliniane jajo, które kiedyś zrzucił na podłogę i bardzo zapadło mu to w pamięć. Skutkuje.

    OdpowiedzUsuń
  10. ja ratuję tylko przypadkach "zagrożenia życia i poważnego zagrożenia zdrowia"
    może dlatego że jestem mamą chłopców ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Widzę, że mamy w tym samym dniu dzieciaczki urodzone :)

    jesli chodzi o post...to ja tez latam, pinuje swojego Skarba...jednak nie zawsze jest to możliwe..mój Synus jest strasznie ruchliwym dzieckiem i nie umie trzymać się mamy spódnicy...dlatego guzy są u nas gościem codziennym. Oczywiście mogłabym trzymać go za kaptur i tak pozwalać biegać..ale chyba nie o to chodzi w wychowywaniu dziecka. ja za to nie lubię jak obcy ludzie "próbują być lepszymi rodzicami" dla moje dziecka np pomagając mu wejść do piaskownicy...owszem za pomoc w "skrajnych wypadkach" bardzo dziękuje i jestem wdzięczna. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie ratuję. Nie podnoszę. Nie wychodzę z inicjatywą, chyba że mamy zagrożenie życia. nie pomagam, dopóki nie poprosi, bym w czymś pomogła, a i wtedy zazwyczaj pokazuję sposób (np. Zdejmowania skarpetki) po czym zakladam ja na nowo. gdy nie daje rady, pokazuje znowu.
    Ze zlazeniem ze schodow, lozka, kanapy tak samo. najpierw uczylam wiele tygodni jak schodzic bezpiecznie. Pokazywalam, jakie jest niebezpieczenstwo i jak mantre powtarzalam, ze schodzimy tylem.
    potem pozostalo wspierac igiego w skakaniu, scjodzeniu przodem, wspinaniu. Zawsze tlumaczylam, jakie jest niebezpieczenstwo oraz jakiego zachowania oczekuję.
    Potem, gdy było niebezpiecznie, tylko krotki komunikat, jedno słowo. Nie "uwazaj" a "gorące", "spadniesz" "auto", czy "stop".
    Dlugo rozmawialismy na temat goracych napojow, piekarnika, nozy.
    Igi upewni sie, czy cos, co stoi w zasiegu jego reki, jest gorace, do piekarnika podchodzi powoli. Wie, ze moze uzywac nozy innych, niz oste - mamy latwe rozgraniczenie, bo te do krojenia mają czarne raczki.
    Generalnie mnostwo czasu spedzilam na obserwacji, wiem, co Igi umie, a czego nie. Pozwalam mu się mozolnie uczyć, wywracać, próbować.
    Czas spędzony na pokazaniu,co bezpieczne, a co nie i ograniczemiu komunikatow oraz obserwacji i zaufaniu w moje dziecię zaprocentował tym, że od dawna wiem, że mogę mu zaufać w wielu kwestiach. I ja zdobyłam jego zaufanie - gdy usłyszy "stop", staje momentalnie.
    Ale bylo ciezko czasami :) musialam w sobie cwiczyc to zaufanie w jego umiejetnosci, wole wspolpracy. Teraz z optymizmem podchodze do bezpiecznego zachowania na basenie. Np. Zjezdzanie ze zjezdzalni tylko, gdy jestem pod nia. No i nie mam nic przeciwko temu, by biegal, ale gdy chce wejsc do jacu albo glebszych basenow, chce, zeby czekal na mnie.
    :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Madrze gadasz:)
      Ja Nataszy tez tlumacze (jak moge, bo jednak dziecko takie dlugo sluchac nie chce) i tez do goracego "oj gorace", "spadniesz" do balkonu, noza nie daje wiec na noz nic nie mowie, ale tez nazywam.
      Uzywam tez "stop" ale staje na razie na bardzo krotka chwile, po czym rusza dalej w dluga.
      Do wody tez tylko ze mna i glebiej to za raczke.

      Ale podziwiam Cie za takie tlumaczenia, i nie pomaganie w niczym wlasciwie. Um nie wkurza sie jak chce zdjac skarpetke a czasami jest taka co ma mocniejszy sciagac i nie da sie jej zdjac za palce.

      Usuń
    2. Igul jednak starszy, wiecej od niego mige wymagac. Wczesniej raczej skarpety zdejmowalam tak, zeby mogl popatrzec jak ja to robie.
      Staram sie miec nieograniczona ilosc czasu i cierpliwosc dla jego prob.
      Komunikaty jak sama zauwazylas, a raczej tlumaczenie musi byc maksymalnie krotkie. Z pozycji kucznej, zeby byl kontakt wzrokowy. I z jezykiem takim prawdziwym typu "boje sie, ze sie oparzysz!", plus "chce, nie chce, lubie, nie lubie" - takie gadanie trafia na podatny grunt.
      No i wrzucam na luuuuz. Upadnie? Trudno. Nażre się piasku? Hmm, jak lubi... Stlucze talerz, wyjmujac naczynia ze zmywarki? Wymienie zastawe.
      I heja :)
      Moje zrelaksowanie jest nieakceptowalne dla ogolu spoleczenstwa, w tym tesciow. :D

      Usuń
  13. no to ja mam z Maksymilianem podobnie jak Ty, z tym, ze jak się sam przewróci, a nie jest to nic strasznego, to czekam aż sam wstanie, nie podnoszę. jedynie jak widzę, że to coś poważniejszego (z racji krótszych raczek większe prawdopodobieństwo, ze przysadzi czołem o podłoże) to podchodzę, biorę na ręce, tłumacze, mówię co się stało, itp.
    no i jak zaczyna biec, to zawsze wołam, by ostrożnie, by uważał, bo krótkie nóżki sprawiają, ze w jego przypadku bieganie (jeszcze) nie wychodzi zbyt sprawnie. no i zawsze mam go na oku, bo kamienie to wyjątkowo dobre "cukierki" ;)

    OdpowiedzUsuń