czwartek, 21 listopada 2013

Cała prawda o miłości.

Od kilku dni rozmawiam z wieloma osobami o miłości.
O jej braku.
O miłości obecnej.
O miłości, na którą się czeka.
O miłości, naruszonej do granic możliwości.
O upadku miłości.

Czym tak właściwie jest miłość?
Dla każdego pewnie znaczy ona co innego, ale jak poznać, że to jest właśnie miłość?
Czytamy piękne cytaty, kiwamy głowami i mówimy :" O tak.. jak ktoś pięknie napisał, to jest właśnie miłość."
Czytamy książki i żyjemy piękną miłością bohaterów. Marzymy o takiej.
Ale nie ma kategorii w jakie możemy ją wpasować.
Np. rzuciłbyś się w ogień za swoją miłością?
Tak, odpowiadasz.
A za swoim przyjacielem?
Ja również tutaj odpowiadam twierdząco, a przecież go nie kocham.
Uwielbiam, szanuje, jest dla mnie jak starszy brat, którego nigdy nie miałam, więc dlaczego nie mogłabym za niego oddać życia?
Poleciałam tutaj mocno.
Wracając do naszej miłości, z którą każdy się obnosi, wyznaje, że nie przemija, że trwa wiecznie.
Dla mnie chyba miłość jest przereklamowana.
Albo może tak naprawdę nie wiem co ona znaczy.

"Pamiętaj, że rozpada się tylko to, co było zbudowane na iluzji albo kłamstwie.
Rozpada się tylko po to, żeby zmusić Cię do szukania prawdy."
-B.Pawlikowska


Pisze Pawlikowska. Bardzo ją lubię. Każde słowo jakie wyszło spod jej pióra bardzo mocno do mnie trafia.

Dlaczego tyle związków się rozpada, gdzie ta miłość, która ich miała złączyć na wieki?
Gdzie to "na dobre i na złe"?
Dlaczego tak łatwo w dzisiejszym życiu o porzucanie jednej "miłości" dla drugiej.
I proszę, proszę nie wmawiajcie mi, że w każdym związku jest miłość.
Skoro nawet nie potrafimy jej zdefiniować?
Skoro zdrada czai się na każdym kroku i ta "wielka miłość" nie potrafi jej powstrzymać, to co to za miłość?

Jeden mężczyzna rozmawiając ze mną i koleżanką opowiedział nam o swoim życiu.
Powiedział, że miłości już nie ma, że może jest zakochanie, może przyzwyczajenie, stagnacja ale miłość?
Ludzie są ze sobą z przyzwyczajenia, nie z miłości.
Owszem darzą się uczuciem, czasami nawet tak wielkim, że mogą to nazwać miłością.
Ale jak popatrzymy na związki matki i dziecka, czy ojca i dziecka, to jesteśmy w stanie to samo odtworzyć na partnerze?
Nie.
Bo jak dziecko przekroczy nawet największą granicę, to go nie zostawimy.
Nie odpuścimy, nawet jeżeli dziecko nas znienawidzi, do końca życia będziemy starać się odbudować naszą relację. I to jest miłość.
Miłość przez duże M.
Prawdziwa i bez granic.
A faceta czy kobietę?
Z jaką łatwością jesteśmy w stanie wykopać na zbity pysk?
Jak łatwo nam podjąć decyzję o rozstaniu?
Jak bardzo nie chce nam się walczyć?
Albo chce się walczyć, ale czy warto kosztem własnego szczęścia?
Bo przecież może czeka na nas ktoś inny, gdzieś tam, który będzie w stanie dać nam z siebie więcej "miłości" i mniej problemów?
Jakie to jest dziecinnie proste.

I gdzie ta miłość co ma przenosić góry?
Nie wierzę w nią.
Wierzę w uczucia. Ale nie w miłość.
W troskę, przyjaźń, radość, szczerość, zaufanie.
Ale nie w miłość.
Bo miłość jest zbyt ważna, żeby sprowadzać ją do tak niestabilnych emocjonalnie ludzi jakimi jesteśmy.
Proszę tutaj wziąć poprawkę i nie czytać tego pod siebie jeżeli uważacie, że kochacie na zabój.
I nie klasyfikuje tutaj wszystkich, ale każdy wyjątek potwierdza regułę.
I nie chcę wzbudzić wojny uczuć w sercu.
Chcę tylko przelać na internetowy papier to, co chodzi od kilku dni moim wszystkim znajomym po głowie.
To o czym rozmyślamy z koleżanką od kilku ładnych dni i nocy.
To co życie pokazuje, w różnym wieku.
To jak przeanalizujemy swoje wszystkie związki.
Jak porównamy.
Jak zdobędziemy się na odwagę i pomyślimy racjonalnie, na ile kogoś kiedyś w życiu kochaliśmy i na czym teraz stoimy.
Nie mówię, że nie warto.
BOŻE! Wierzę, wciąż wierzę, że właśnie warto!
Warto czekać, mieć nadzieję.
Warto wierzyć, że gdzieś na ziemi jest ta jedna, jedyna nam na świecie przeznaczona osoba.
Warto, bo tak żyje się łatwiej.
Ma się wtedy cel.
Ma się wtedy chęci do życia.
Zdajmy sobie jednak sprawęz tego, że miłość to wielkie słowo i czasem zupełnie nieadekwatne do tego co właściwie czujemy.


Eve, tylko mnie nie zabij i nie znienawidź za to co napisałam:* uwielbiam:*



wtorek, 12 listopada 2013

Depilacja laserowa-słów kilka co nowego w Poznaniu

Bycie modnym, podążanie za trendami jak również nasz XXI wiek zobowiązują nas do wielu wyrzeczeń, ale i ułatwień w życiu.
Jako, że pracuje obecnie w w salonie gdzie znika owłosienie raz na zawsze i sprawdziłam już w jakimś stopniu skuteczność naszego lasera, pozwolę sobie zaprezentować Wam sekrety trwałej depilacji, jako że mamy teraz "gorący sezon" na tego typu zabiegi, aby zdążyć przed latem.

W salonie Omnivia w Poznaniu pracujemy na najlepszym jak do tej pory na świecie sprzętem do depilacji laserowej.
Najskuteczniejszy i najnowocześniejszy laser diodowy do depilacji owłosienia na stałe nazywa się LightSheer i jest w firmy Lumines.
Posiadamy jak na razie małą głowicę 9mm x 9mm. Głowica jest chłodząca co daje ulgę i koi w trakcie zabiegu okolice poddawaną depilacji.

Laser nasz działa skupioną wiązką światła, która przez melaninę zawartą we włosie dociera do brodawki włosa i skutecznie ją niszczy. LightSheer działa najlepiej na włosy ciemne i grube umiejscowione na jasnej karnacji, bądź skórze nieopalonej. Jednak dla osób z ciemniejszą karnacją jak i mulatów również posiadamy odpowiednie parametry. Nie ukrywam jednak, że moc wtedy jest słabsza, aby nie wywołać zbyt dużego podrażnienia.

Jak już wspomniałam laser działa najlepiej na skórę jasną, nieopaloną, ponieważ cała energia wysyłana przez wiązkę światła skupia się na włosie, a nie opaleniźnie.
Wynika z tego, że głównym przeciwwskazaniem do zabiegu jest opalanie się 4 tygodnie przez i 4 tygodnie po zabiegu. Stąd ten "sezon" na depilacje, bo najlepiej te zabiegi wykonywać w zimie, aby spokojnie zdążyć pozbyć się owłosienia do lata.

Można pomyśleć "po co mam robić w zimie, jak to przecież tyle czasu do wakacji!"
Należy tutaj jednak zauważyć, że zabiegi wykonujemy co 7-8tygodni (więc co dwa miesiące!) i potrzebujemy ich od 3 do 5, zależnie od gęstości owłosienia jak i grubości włosa czy karnacji.
Dlatego laserowe zabiegi najbardziej cieszą się popularnością w sezonie jesiennym i zimowym.

W celu wykluczenia wszelkich przeciwwskazań należy udać się do salonu  na bezpłatną konsultację, gdzie dokładnie można dowiedzieć się jak wygląda zabieg, jak postępować po zabiegu, czego się spodziewać, a także wykonać próbę lasera, czy aby nie jest się uczulonym na jego światło.
Konsultacja trwa 15-20 min i po 24 h od wykonania próby lasera można umówić się na konkretny zabieg.

Nie będę się tutaj rozpisywać o wszystkich niuansach, chcę Wam powiedzieć, że nie zaprezentowałabym Wam czegoś z czego sama nie skorzystała i co jest do niczego.

Pierwsze i najbardziej efektowne miejsce żeby przekonać się do zabiegu to pachy.
Ostrzelano mi pachy 3,5 tygodnia temu.Włosów aktualnie mam 50% jak nie 60% mniej (ciężko obiektywnie ocenić nie robiąc zdjęcia przed zabiegiem;/), włoski są osłabione, cienkie, delikatne, mogę pozwolić sobie na golenie ich raz na kilka dni. Rosną wolno i rzucają się w oczy są tak przerzedzone.
Jeżeli nie znałabym się w ogóle na fazach wzrostu włosa mogłabym zrezygnować z depilacji już po pierwszym zabieg, co oczywiście byłoby najgłupszą rzeczą jaką bym zrobiła. ;)

Ramiona, przedramiona, twarz, nogi, robiłam teraz więc efektów jako takich jeszcze nie widać.
Włos wypada do 2 tygodni, więc jeszcze mam trochę czasu do oceny sytuacji na powyższych partiach ciała.

Ciężko jest mi się zdecydować na bikini,chociaż większość Pań korzystających z zabiegów zaczyna właśnie od tej partii. Wygoda i komfort tutaj wygrywają, a zapewne tez i inne aspekty. :)

Wrzucam zdjęcia z przed i po depilacji przedramienia. (trochę się krępuję, ale naocznie jednak fajnie to wszystko zobaczyć, w głowie powtarzam sobie cały czas :"to przecież tylko ręka";))


Do zabiegu włoski muszą być ogolone, najlepiej dzień wcześniej, jeżeli goli się je przed zabiegiem bezpośrednio tak jak u mnie, to może wystąpić większe podrażnienie, u mnie ono nie wystąpiło, jak na wysoką moc było ono bardzo słabe. Moc 35 J program AUTO.

Patrząc na zdjęcie z boku pod kątem widać więcej, tak na pierwszy rzut oka ciężko dostrzec podrażnienie.
Ja oczywiście zapomniałam zrobić zdjęcie zaraz po depilacji, ale efekt podrażnienia niewiele różnił się od tego, który widać na zdjęciu robionym pół godziny później.

Po zabiegu podrażnione miejsca smarujemy Alantanem w maści (niebieskim) lub psikamy np Termcoolem.
Podrażnienie może utrzymywać się góra 2, 3 dni ale często schodzi do kilku godzin po zabiegu.
Przez 2-3 dni nalezy unikać gorących kąpieli, sauny i basenu.
Ja tu z własnego doświadczenia powiem, że zapomniałam o tym, że miałam zabieg i myłam tego dnia naczynia. Po kilku minutach stwierdziłam, że gorąca woda powoduje podrażnienie przy nadgarstku, więc potwierdzam tą teorię. Naczynia domyłam z grymasem na twarzy i czerwonymi kropkami przy nadgarstku, które później przygasły;)

Nie chcę tutaj rozpisywać się za bardzo, bo post i tak już jest długi, więc w razie pytań proszę o kontakt mailowy lub komentarz pod postem. Służę radą na ten temat:)

W celu zapoznania się z firmą zapraszam tutaj: http://omnivia.pl/



poniedziałek, 28 października 2013

Po dniu pełnym wrażeń, ciężkiej pracy i zmagań lubię być sama.
Lubię włączyć serial, i delektować się lenistwem, lubię uciekać w problemy innych ludzi, bo wtedy moje zostają gdzieś obok i nie muszę o nich myśleć.
Lubię jak Natasza zasypia koło mnie i śpiewa przed snem wszystkie piosenki jakie umie po swojemu.
A ja się śmieje po cichu, żeby nie rozochocić jej do zabawy.
"Siopka, pafta, kubek, wowa, tak sie zacyna, zeby zby mieć, siopka, pafta"
 
leci mi później po głowie aż nie zasnę.
Natasza w tym swoimi buntowniczym okresie jest ciężka do zniesienia.
Często czekamy do tej upragnionej 21 żeby już wreszcie poszła spać i żeby wreszcie można było odpocząć.
Są jednak takie chwile jak dziś, że prawie nasze nerwy związane z jej zachowaniem są nie zszargane i pełne cierpliwości.
Dochodzi 21:00, a ona nadal się kręci tak jak przez ostatnio pół godziny i spiewa sobie "siopke i pafte" a póżniej improwizuje iskierke, a ja się śmieje. I wcale nie jestem zła.
Po czym o 21;07 już śpi.

Pobieranie krwi dziś przeszła wzorowo. Płakała tylko w momencie wbicia się w żyłkę wielkiej igły i pobierania 3 pojemniczków z krwią. Później twierdziła, że "nie, nie bolało" i było fajnie;) więc traumy nie będzie. Wyniki gdyby nie obniżona liczba leukocytów byłyby idealne. Ale, jak to się mówi :"Jak nie urok to sraczka". Wnioskuje, że po mamie może mieć skłonności do obniżonej liczby WBC i płytek krwi w przyszłości, ale trzeba to skontrolować. Nie jest to jakieś znaczne obniżenie, aczkolwiek 4,77 na normę 5,5 to dla mnie trochę mało. Czy może być to od przebytego ostatnio mini kataru z kaszlem? Tata panikuje i już wymyśla nam nieuleczalne choroby;)

Zapisałam ją też do kardiologa ze względu na jakieś szmery z lewej strony nad secem wysłuchane przez pediatre.
Wnioskuję, że to raczjen ic takiego, allllleeee dowiem się o tym w... lutym 2014 roku. Cudownie wprost.
Dziecko może umrzeć na serce do tej pory milion razy..;/ no ale "takie są terminy, podałam pani nalbliższy termin" uhum.. a po znajomości zapisałabyś mnie na za tydzień, już ja wiem jak działają "terminy".
Skoro jednak dziecko, żyje i ma się dobrze, nie czuję potrzeby walki o termin bliższy.

Potwornie nie chce mi się pakować. Wyszorowałyśmy dziś nasz nowy salon po remoncie-nienawidze sprzątać po remoncie- syf, brud i przesuszone ręce.

Pociąg o 5;28 jednak zobowiązuje (właściwie bilet na ten pociąć, który kupuje już bez zniżki (omg! 60zl w jedna str 2 kl.?!) ) żeby jednak zwlec się w ciepłego wyrka i spakować manatki.

Kierujcie myśli w moją stronę odstraszające złych ludzi, żeby nas nie wyrzucili z pociągu oknem, drzwiami, dziurą w ubikacji;)


niedziela, 27 października 2013

Nowy rozdział

W piątek zrzuciłam z siebie kajdan w postaci pracy pocztowej.
Wyszłam z zakładu pracy na oblewające mnie promieniami słońce i uśmiechałam się jak głupia.
Poczułam, jak kajdan żelazny spada z mojego serca i jestem znowu wolna.
Jak bardzo się cieszę, że ten etap w moim życiu się już zakończył.
Od jutra mam już nową umowę w nowym zakładzie pracy i nie mogę doczekać się jego startu.
Przez dwa dni będę w Warszawie, niestety przepełnione szkoleniami nie pozwolą mi na odwiedzenie którejś z blogowych koleżanek.

Razem ze zmianą pracy chciałam zmienić wygląd bloga.
Na razie wyczyściłam go i jest znów moją białą kartą do zapisania.

Jestem gotowa żeby wrócić.

ps. zmiana czasu w ogóle mi nie służy, to był najdłuższy dzień od dawna.

piątek, 11 października 2013

Wieści

Ktoś jednak o mnie myśli jeszcze.:) (:* Tarheel)

Układam sobie życie po kolei.
Zamykam rozdziały, które tego wymagały lub wymagają.
Dziś złożyłam indeks. Udało mi się ogarnąć praktyki i wylądowała za nie 5tka w indeksie.
Nataszy udało się dostać do przedszkola. Idzie na 5 bezpłatnych godzin od listopada.
Boję się tego, ale kiedyś ten etap i tak nastąpi.
Z K. bywa różnie, nawet bardzo, ale widzę, że chyba zmierza ku dobremu, więc nie zapeszam.
Zamykam też rozdział z obecną pracą. Poczta to jednak nie jest miejsce dla mnie.
Nie ta, w której obecnie pracuje. W poniedziałek składam wypowiedzenie, a to oznacza...

że udało mi się dostać inną prace:)
i to nawet w zawodzie nareszcie.
Będę laserowo depilować, więc można za 2 tyg mnie pytać o wszystko:)
I w końcu za jakieś normalne pieniądze.

Nie chcę zapeszac, na prawdę nie chcę, ale cichutko powiem, że chyba w końcu moje życie zmierza
w jakimś pozytywnym kierunku i błagam, niech trochę w końcu da odsapnąć i się nacieszyć.

Mamy też psa, którego musieliśmy przywieźć prawie spod ukraińskiej granicy, z moich stron,
więc ogólnie jest wesoło i spacerujemy 2 razy więcej:P

Natasza rozgadana rozbójnicka.
Nie potrafię znaleźć na nią sposobu.
Nie potrafi ogarnąć słowa "nie" i robi wszystko, żebym to NIE zamieniła jednak na TAK.
Ciężki z nią żywot.

Wysiadł mi kręgosłup obecnie, ale lekarze tylko odsyłają mnie jeden do drugiego, bo przecież tak ciężko jest przepisać masaże. A jak w danej chwili mnie nie boli, bo działa tabletka, to dobrze, "każdego by rozbolało jak by dźwignął" cytuję słowa dzisiejszej pani doktor, która odpowiedziała mi na moje :"dzwignęłam wczoraj worki, które nie były ciężki, ważyły może 5 kg". Taaaaaak, rzeczywiście, każdego powinien rozboleć, bo wszyscy są kalekami..;/ bez komentarza...;)

tyle u mnie.. ciagle zbieram sily na pisanie..tylko nie za bardzo wiem, co pisac.

sobota, 14 września 2013

...

Ostatnio życie mnie nachodzi i mówi, że nie warto.
Rozmawiam z nim.
Tłumaczę.
Że już nie chcę.
Że już nie daje rady.
Że nie tak miało być.
Że się poddaje.
A ono tylko stoi i słucha,
I się śmieje.
Podłe.
Zastanawiam się kiedy jest koniec.
Kiedy kończy się limit.
Kiedy wreszcie powie "wystarczy".

Jestem taka samotna.
Wśród ludzi.
Nienawidzę się za to, że nigdy nie pisze tutaj nic dobrego.
Nie chcę żeby mnie ktoś pocieszał.
Nie chcę współczucia.
Chcę się wygadać.
Chcę się wypłakać.
Chcę spuścić napięcie.
Chcę powiedzieć wszystko, ale i tak tego nie zrobię.

Codziennie tylko zerkam za siebie wypaytrując kolejnego nieszczęścia.
Kolejnej porażki.
Kolejnego niespodziewanego niemiłego zaskoczenia.

Taka niemoc.
Taka siła stłamszona, zduszona, sponiewierana we mnie.
Ale niemoc.

Czuję się jak zgorzkniały owoc.
Okropny, cierpki, z posmakiem ziemi. Pleśni.

Chyba pierwszy raz w życiu boję się jutra.
Wolałabym żeby nie nadeszło.

Musze kiedyś uporządkować ten blog, ale jeszcze nie mam na to siły. Musicie mi wybaczyć.






piątek, 16 sierpnia 2013

Dwie mamusie

Natasza w ciągu tygodnia rozgadała się jak najęta.
Nie mówi jeszcze zdaniami, ale pojedynczymi słowami z dnia na dzień potrafi po swojemu opowiedzieć mi o tym, co robiła cały dzień.
Dziś się z nią nie widziałam, bo zaraz po pracy pojechalismy na zakupy, a później zostałam sama w domu żeby pisać dalej moje rozdziały do pracy.

Wraca dziecko po całym dniu nie widzenia, już od windy słyszę: "Mamusia, mama, mama, mamusia"
Otwieram drzwi.
Wpada mi w ramiona.
Tuli całuje.
I opowiada.

Nata: "Babuni, brrr, domu. Honią."
(Przyjechała od babci do domu hondą)
Ja: "Fajnie było?"
N: "TaK, Mama, paci, Babuni Lalusia. Dzidzi, tap tap."
(tak, mama była w pracy, a Nataszka u babuni. Z siostrą K. były na spacerze)
K:"Niech Ci opowie sama gdzie była, mama jej loda kupiła" (teściowa)
Ja:" Jadłaś loda?"
N: "Tak. Mamusiom"
Zdębiałam.
Ja: "z kim?!"
N: "Mamusiom"
Zagotowałam się.
Mówię: "Nataszko z babcią, nie z mamusią, masz jedną mamusie."
N :"Niee Mamusiom"
Autentycznie pociekły mi łzy.
Poczułam się przez moment jak to może być nie zostać rozpoznanym po długiej rozłące przez swoje dziecko.
Jak taki maluszek mógłby łatwo się "sprzedać".
Ja: "Nataszko, mówiłam CI, że masz jedną mamusie, tylko jedną, tutaj jest, a tam jest babcia, mamusi jest bardzo przykro jak nazywasz babcie mamą."
Nataszka wytarła mi łzy, przytuliła, pocałowała w przedramie.

Podczas kąpania pytałam ją wielokrotnie gdzie jest mamusi, gdzie babcia, i tłumaczyłam, że jest tylko jedna
nie dwie, jak pokazała na paluszkach, że ma dwie mamusie...

Dla nikogo to nie jest problemem.
K, tłumaczy mi, że na teściową w domu wszyscy wołają "mamo" to i Natasza tak woła.
Tylko ja nie mogę zrozumieć, że jakoś inne dzieci nie wołają tak na swoje babcie.
Jest to dla mnie tak problematyczne...
A rozmowa z teściową na jakikolwiek temat jest dla mnie jak przejście po linie pomiędzy jedna górą a drugą.
Czy to jest do przyjęcia?
Czy powinnam robić z tego problem?
Jak byście się czuły... podejrzewam, że tak samo okropnie jak ja..




piątek, 26 lipca 2013

Nowiny

Codziennie myślę o blogu.
O was.
O tym co się dzieje.
Ale doba jest za krótka.
Moje pokłady sił są zbyt małe.
Dni lipca minęły tak szybko, że nawet nie wiem, jak się nazywam.
Praca, dom, dziecko, magisterka, sen.
Albo
Dziecko, dom, praca, sen.
Żyje jak w jakim nakręconym bączku, który pędzi i nie może się zatrzymać.
Miałam pracować na pół etatu..
Uhum... jasne.. wszyscy na urlopach wiec wyrabiamy cały etat i jeszcze kilka dodatkowych dni.
Była szefowa zaproponowała mi, że mogę sobie dorobić w wolnym czasie(którego nie mam), ale kazdy pieniądz jest dla nas ważny więc latam w tym miesiącu kilka dni po 15 h w pracy łącznie. To tu to tam.
Od 6 do 21. Człowiek pada na pysk. Dwa dni pod rząd to max jaki można na takim trybie przerobić.
Magisterki 8 stron. Od 22 do północy mój mózg nie chce już produkować nic mądrego i musi się mocno wysilać żeby napisać cokolwiek.
Ogólnie wiem wiem jak to się stało, że jest sierpień.
Na Poczcie jest super. Wdrożyłam się, jest bardzo miło. Babki zajefajnie, już prawie wszystko wiem i szybkość obsługi wzrosła o 50procent.
Nawet Pani Naczelnik nas pochwaliła, że jej się bardzo dobre pracownice trafiły.
Może już w sierpniu się dowiem, czy uda mi się zostać na cały etat czy jednak zostanie ta druga dziewczyna.
Zaaklimatyzowałam się i to bardzo, więc przykrość będzie wielka. Na razie jednak, żyje tym co jest i czerpie ile mogę.

Natasza bardzo, ale to bardzo tęskni za mną. Były takie dni, że nie widziałam jej przez 2,5 dnia.
Ciężko znosi to, że mama nie ma dla niej czasu.
Nie oszukujmy się, czasu dla niej nie mam kompletnie.
Jutro jedziemy nad jezioro, więc całą swoją uwagę poświęcę jej, ale uwierzcie mi, mimo wspaniałej ekipy i pracy chętni wróciłabym do domu. Do niej.
Zrobiła się bardzo nieznośna. K. ciężko czasem sobie z nią radzi.
Widzę, że pokłady spokoju i cierpliwości powoli się kończą.
Oboje potrzebowalibyśmy wakacji.
Ja na 300 obrotach.
On nie radzący sobie w domu.
Nie wiem kiedy uda mi się nadrobić, te porządki, które powinny być zrobione na bierząco.
Ubrania z podłogi, które wywaliłam z szafy jak szukałam bluzki, składałam 3 tygodnie.
3 tygodnie pokój dziecka był w połowie zawalony ubraniami, bo nie miałam albo siły albo czasu ich poskładać.
Tęsknie za gotowaniem obiadów. Za niespieszeniem się, za leniuchowaniem podczas drzemki Nataszy. Za codziennymi spacerami po obiedzie.
Za tym, że miałam kiedy malować z nią farbami, a teraz stoją już 3 tydzień zamknięte, nawet nie rozpoczęte.
I czekają.
Na wolniejszy czas.
Ciężko mi się trochę przestawić na pracę od 6 rano kiedy o 5;15 dzwoni budzik, a spać kładłam się 5 h wcześniej. O 15 po powrocie z pracy mam ochote walnąć się spać, bo nogi się uginają i organizm nie kontaktuje.

Schudłam.
Przez pracę na takich obrotach jak teraz schudłam od niejedzenia normalnego juz 3 kg w ciągu miesiąca.
Jeszcze tylko 4,5 kg do wagi wyjściowej z przed ciąży.

Natasza mówi.
To w innym poście, bo chciałąm Wam pokazać filmik, ale mów.
Wreszcie.
2 lata i 2 miesiące.
Przełom.
Codziennie po kilka nowych wyrazów.
Już przełamuje wstyd i powtarza. Nie wszystko.
Ale jest cudownie.

Ta radość kiedy otwieram drzwi do domu po pracy.
Ten uśmiech, który budzi mnie rano, całuje i mówi: "Mama, cieść, mamusia, cieść"

Natasza, to przecież dla Ciebie to wszystko. :)

czwartek, 20 czerwca 2013

Najlepsze na śniadanie

Zapewne już nikt w nocy bloga nie czyta, więc jutro z samego rana, mam nadzieję będzie jak znalazł.

Bardzo długo szukałam dobrego przepisu na bułki.
Moich potknięć z bułkami nie zliczę.
K, już patrzył na mnie błagalnym wzrokiem, kiedy znów wyskakiwałam z kolejnym "wspaniałym"
przepisem na to śniadaniowe pieczywo.
Zaprzestałam wtedy moich nieudanych wypieków i czekałam na właściwy moment.
Co prawda tydzień temu bułki kukurydziane okazały się kompletnym niewypałem, nie dość, że można się było nimi zapchać z suchoty już w gardle, to na drugi dzień można było tą płaską "bułką" zabić.

Poszukiwałam PUSZYSTYCH bułek.
Nie bez powodu.
Mianowicie, córka moja zjada z bułek tylko miękisz.
To też nie zjadała żadnej mojej próby spełnienia marzeń i zawsze była rozczarowana, bo mama bułę obiecała, a "buła nie".

Ale!!
Ale udało się!
Znalazłam kilka dni temu,
najpierw olałam, bo zraził mnie jeden komentarz, że lasce wyszły też głazy do zabijania.
Później zrobiłam drugie podejść, ale wtedy zaniechałam z braku mleka w domu.
Dziś jednak postanowiłam, że pieczywa nie jadłam już 3 dni i ja te buły upiekę.

Przepiś genialnie prosty.
Genialnie szybki.
Zmodyfikowałam go tylko o masło(za wiele składników to on nie ma;)),
bo K, nie zle wypieku, który jest na oleju, nie daj Boże na margarynie!

Ciasto rośnie błyskawicznie. Zgodnie z czasem jaki podaje blogerka, a w ten upał to i piekarnika nie trzeba nagrzewać do 50 stopni, żeby ciasto szybciej rosło;)

No dobrze, już nie ględzę tylko podaje to cudo i proszę skosztujcie je do śniadania. Tak jak podaje autorka, są gotowe w godzinę. Z zegarkiem w ręku.

Na dowód, ze pyszne, powiem tylko, że K, stwierdził, że w życiu nie jadł tak dobrych bułek("i jak ja mam tu nie jeść pieczywa"),
Natasza zjadła dwie!! dwie bułki zostawiając kawalunio skórki ze spodu i chciała się rzucić na trzecią, ale już jej nie pozwoliłam.
Goście dostali po jednej i też powiedzieli, że pyszne(3).
Z 10 zostało 3.

Nic tylko piec i raczyć podniebienia bułkami bez spulchniaczy i dodatków chemicznych.
:)
 Przepis zaczerpnęłam stąd: LINK

Składniki:
50g drożdży świeżych
250ml ciepłego mleka
1 łyżeczka cukru
pół kg mąki
0,5-0,75 łyżeczki soli(ja dałam całą i były lekko za słone)
40ml masła

Podatkowo:
żółtko do smarowania,
dodatki

Wykonanie:
Kruszymy drożdże do kubeczka, zalewamy je podgrzanym mlekiem, lekko ciepłym, żeby nie sparzyć drożdży.
Dodajemy cukier, mieszamy i odstawiamy na 15 min, uważać, bo mi próbowały wyjść z pół litrowego kubka;)
Do miski wsypujemy mąkę i dodajemy do niej sól.
Mieszamy.
Topimy masło i czekamy aż ostygnie w czasie kiedy drożdże rosną.

Do mąki i soli dodajemy masło i wyrośnięte drożdże.
Mieszamy łyżką do połączenia się wszystkich składników, po czym zabieramy się za 2 minutowe ugniatanie ręczne.
Ciasto nie sprawia problemów, przez moment jest klejące, ale po chwili robi się gładki, można na koniec lekko zwilżyć dłoń i uformować nią ostateczny kształt ciasta do wzrastania.

Odstawiamy na 15, 20 min.
I poważnie, po 10 min miałam już pół miski ciasta:




Po czasie 20 min, lekko przyduszamy ciasto i urywając je po kawałku formujemy bułki.
Mi wyszło 10 i sa wielkości bułki mlecznej z piekarni.

Przykrywamy je delikatnie ściereczką i pozostawiamy na kolejne 15 min do wyrośnięcia.
W tym samym czasie włączamy piekarnik na 210 stopni, góra-dół, bez termoobiegu.
Czas grzania piekarnika to mniej wiecej 15 min, więc możemy szybciutko posmarować bułeczki żółtkiem i posypać tym czy mamy ochotę, bądź pozostać przy takich bez ozdób jak moje.
Wkładamy do piekarnika na 2 półkę od dołu i pieczemy 20-25 min.
Moje piekły się dokładnie 24min.

A tu mały zjadacz.




Polecam upiec w godzinkę i mieć jeszcze ciepłe na śniadanko:)



Ps. Od dziś jestem pracownikiem Poczty Polskiej:) Będę miłą i sprawną panią z okienka:)
Jutro(właściwie już dziś) pierwszy dzień pracy.

Miłego dnia!



czwartek, 13 czerwca 2013

Sprawozdanie z 3 tygodni nieobecności.

Musiałam dojść do siebie i jakoś dojrzeć żeby napisać posta.
Czas od końca maja do teraz sprawił nam potężne lanie, którego nawet nie miałam opisać.
A zaczęło się od czterolistnej koniczyny...(co za absurd;))

30 Maj
Natasza ląduje w szpitalu na izbie przyjęć z 40 stopniową gorączką, w badaniu wychodzi 3ktornie podwyższony poziom jakiegoś tam czynnika, dostaje skierowanie do drugiego szpitala na oddział zakaźny.
Stawiamy się w szpitalu o 2 w nocy. Nie mamy ze sobą nic. Jesteśmy wściekli, umordowani, wykończeni.
Ja w spodniach K, bo moje wszystkie były jeszcze wilgotne, bez ubrań na zmiane dla Nataszy, bez nawet kubka picia.
Dostaje kroplówkę, ja siedzę i usypiam ją na rękach do godziny 3.
Siedzę później w tej "klatce" co nazywają to pokojem szpitalnym z jeszcze 2jką chorych dzieci i ich matkami, próbuje jakoś spać na krześle, klęczę na podłodze-łóżek nie ma, można przynieść sobie jakiś leżak z domu czy materac.
Czekam tak w męczarniach do 4, zmienia mnie K., biegnę pędem do samochody gdzie siedzi nasz przyjaciel z dziewczyną i nasz całonocny kierowca, nie mówi nic, jest cierpliwy, wiezie mnie do domu, żebym przespała się chociaż 2,5 h bo o 7 muszę wstać i zbierać się do pracy.
W domu nie wiem co mam zrobić, biorę prysznic, łapię coś do jedzenia i pół h szukam budzika w telefonie, bo traf chciał, że akurat od tego dnia musiałam mieć już stary telefon K.
Padam do łóżka, przykrywam się dwoma kołdrami i trzęsąc się z zimna po 5 min zasypiam.
Budzę się nieprzytomna, zrywam się, bo zaspałam, zbieram się, rozmawiam z teściową. wychodzę.
W pracy(uroki umowy zlecenia-urlop na żądanie, czy opieka nad dzieckiem nie istnieje) informuję szefową, że muszę wyjść o 15 żeby zmienić K w szpitalu. Zgadza się niechętnie, bo ludzi dużo.
Pędzę do szpitala, na rzęsach z myślą, że będę musiała w pokoju "klitce" wytrzymać do 22.
Zmieniamy się, dziecko moje jak anioł, dłoń z wenflonem traktuje jak sparaliżowaną, w ogóle jej nie używa, co wygląda komicznie. Temperatury już nie ma, ale jest rozwolnienie, a właściwie leci z niej woda.
Więc wietrzymy tą klitkę cały czas, bo wszystkie dzieci s*ają na potęgę...
Humor jednak dopisuje, jakiś sen w międzyczasie. Czas się ciągnie. Przychodzi moja zmiana i niestety wyjść nie mogę, bo Natasza jak by czuła, że chcę się zmyć. Siedzę więc do 23.
W domu jestem o 23;30.
Dojadam zimny obiad od babci, u kładę się spać.
Wstaję o 6 i zbieram się na uczelnie. Nawet kawa już nie pomaga, więc piję energetyka.
Okazuje się, że Natasza zostanie wypuszczona do domu.
Kiedy wracam do domu o 16 czy 18 oni już są.
Na drugi dzień mamy się pokazać do kontroli.
Kończę pracę i szkołę o 16 jesteśmy umówieni, że wchodzimy do spzitala razem.
Pani doktor ogląda, widzi, że jest dobrze, daje wypis.
A, że to 2 czerwca i moje 24 urodziny, K, chce nas zabrać na deser do centrum handlowego niedaleko.
Jedziemy tramwajem i nagle Natasza zaczyna chlustać jak fontanna.
Prawdziwy "paw" jak na filmie.
My soanikowani, nie wiadomo co robić, wycieram szystko naokoło, chusteczkami od siebie i od ludzi.
Wysiadamy na najbliższym nam przystanku, uciekamy na autobus, Natasza jednak nie czuje się żeby nim jechać, więc wysiadamy i idziemy 3 km na piechote do domu.
I tu zaczyna się armagedon po raz drugi.
Co wypije to wymiotuje.
Co półgodziny.
Od 17 do 2 w nocy.
Uleczyliśmy ją odgazowaną colą.
Dziecko leje się przez ręce, niby śpi i nagle po pół h budzi się i chlusta tym co wypiła pół h wcześniej.
Woda/herbata/cola/woda gazowana.
Wszystko wylatuje.
Temperatura 38.
Doszliśmy, że to rotawirus przyniesiony ze szpitala od jednego z chłopców, który siedział z nami na sali, zanim zabrali go do izolatki. Nataszy wszystkie badania wyszły cudowne i nie wyszło nic na co ją badali.
K. śpi na materacu w jej pokoiku, ja obok niej, czuwam, bo ciężko to nazwać snem.
3 razy w ciągu nocy zmieniam pościel i podkładam już w końcu same ręczniki.
Zmęczenie osiąga swój zenit. o 5 rano padam jak trup.

Nie pamiętam czy miałam później wolne czy szłam do pracy. Chyba to drugie.
Dziecko 4 dni jadło tylko bułkę i piło wodę.
Po 2 dniach trafiło Kubę.
Póżniej mnie. Ale u nas objawy to skręcanie żołądka jak do wymiotów i osłanienie organizmu.
Kubie dostała się jeszcze temperatura.

Udało nam się jednak po 10 dniach walki odzyskać równowagę.

W międzyczasie dowiedziałam się, że zmarła moja koleżanka, że w pracy szefowa chce wprowadzić odpowiedzialność materialną, bo giną jej rzeczy, które ginąć nie powinny.
Byłam na 2 pocztach na rozmowach o pracę i od 20stego czerwca zaczynam pracę na zastępstwo na tej drugiej poczcie. Na pół etatu i na okres próbny na razie, ale bardzo blisko domu i za podobne pieniądze jak w Golden Rose na 3/4 etatu.

Windykacja kazała mi zapłacić zaległe pieniądze za abonamenty telefonu strasząc, że wsadzi mnie na listę dłużników i doprowadzając moją mamę do zawału serca, kiedy otwierała kolejne pisma i czytała mi je przez tel.

W szkole też nie miałam lekko, bo osoba, która zmarła była moim opiekunem praktyk.
Musiałąm przedłużac termin oddawania dokumentów, a kiedy pojechaliśmy wczoraj w to miejsce, okazało się, że oni mi tych praktyk nie podpiszą, bo nie posiadają osoby na jej stanowisku, a żadna inna nie chciała się zobowiązać ani mi pomóc.
Na szczęście pani od praktyk na uczelni okazała się cudowna i powiedziała, że mam się nie przejmować i zrobić je jeszcze raz przez wakacje.

Po drodze była jeszcze hipochondryczna choroba K., która siała spustoszenie w naszych mózgach do tego stopnia, że myślałam, że za chwilę będziemy się żegnać z K, który wybiera się na tamten świat.
Udało nam się jednak nad nią zapanować, dzięki mojemu zdrowemu jeszcze o dziwo rozsądkowi.

I na koniec dowaliła mi alergia.
Wyglądam jak córka wampira.
Biała twarz i całe czerwone oczy wraz z policzkami od tarcia i nos jak skorupa od lecącej z niego wody.
Mimo brania tabletki zaczynam się dusić i czuję jak wchodzi mi na oskrzela.
Bardzo nie chciałabym dodatkowo jeszcze brac sterydów wziewnych, ale nie wiem czy na tym się nie skończy.
Na dworze kołtuny białego puchu latają wszędzie.
Organizm nie jest w stanie sobie z tym poradzić.
Wracam do droższych leków, bo ten najtańszy niby odpowiednik jest do doopy.

Tyle u nas:)
Ale co by nie było tylko smutków to dodam, że byliśmy w końcu przedwczoraj na przepysznym deserze i kawie z lodami, z Natką oczywiście, która już normalnie wszystko je i znów jest pochłaniaczem jedzenia.
Odbiliśmy sobie to wszystko rodzinnym popołudniem.

Losie!! Błagam już o litość! Daj mi w końcu siłę wrócić co życia blogowego, bo tęskniłam za tym strasznie, tylko nie miałam kompletnie kiedy tego wszystkiego napisać, bo praca po 12 h dziennie to jednak nie dla mnie.

piątek, 24 maja 2013

O mowie, a raczej niechęci do niej

Matki nie lubią się martwić.
Nie lubią rozmyślać nad poprawnością tego co się dzieje.
Nie lubią nie mieć czasu na wszystko.

Nie byliśmy jeszcze na bilansie 2 latka, ale ja z dnia na dzień martwię się coraz bardziej.
Nie mogę słuchać opowieści o dzieciach, które mówią zdaniami, przepięknie powtarzają nowe słowa..
Natasza nie powtarza.
Mówi tylko te podstawy co kiedyś się nauczyła, ale nie chce przyswoić nowych słów.
Chyba, że jej się coś spodoba.
Wtedy mówi to sama, np Pająk (paja), którego nauczyła się z bajki.

"Natasza, powiedz/powtórz "X"? - u nas coś takiego nie działa.
Następuje wtedy śmiech/pisk/słowo "NIE" lub mówi jakiś inny wyraz, który zna.
Wczoraj skończyła 25 miesiąc, a ja nie wiem, czy zasób jej słów jest taki jak powinien być w tym wieku, bo nie wiem, czy do wyrazów można zaliczyć wyrazy dźwiękonaśladowcze.

Metoda tablic magnetycznych z Mag Words bardzo pomogła, bo popchnęła Natkę, żeby w ogóle coś zaczęła mówić nowego. Jednak brak czasu i brak umiejętności K. do pokazywania wyrazów(według niego Natasza nie chce z nim czytać;/) spowodował przerwę w nauce czytania.
Nie wiem jak to pogodzić, ledwo sama daje rade uczyć się na własne egzaminy.

Wracam dziś jednak mimo wszelkim przeciwnościom do cierpliwego pokazywania.
W czytaniu z tablicami widać na przwdę spore postępy.
Wbrew pozorom jest to jednak czasochłonne, bo czasami Natasza po prostu ucieka, albo nie ma ochoty czytać i mówi :"nie".
Szukam więc w ciągu dnia następnej chwili, po spaniu/ po jedzeniu/ po bajce, kiedy ma lepszy humor i wtedy pokazuje.
Najczęściej czytamy jednak w wannie, tam jest najwygodniej, uwaga jest skupiona.
Najbardziej mnie zastanawia fakt, że przy pokazywaniu nowych wyrazów dziecko chętnie patrzy, ale już na 2 dzień nie chce ich oglądać, albo tylko rzuci okiem, lub tylko słucha.
Prosząc ją o przeczytanie, oczywiście jedyne co słysze to "nie"..
Bardzo ciężki to moje dziecko..
Wszystko robi bardzo dobrze, uczy się czynności w mig. Codziennie nas zaskakuje czyms innym.
Niestety nie jest to związane z mową.
Natasza mówi zdania, ale tylko z wyrazami jakie zna, albo pokazuje mi na coś co wie, że ja wiem o co jej chodzi i nie nazywa tej czynności.
Od wczoraj przyjęłam taktykę "głupka" i staram się udawać, że nie rozumie. Wczoraj nie przyniosło to żadnego efektu, dziecko z ogromną cierpliwością "pokazywało" mi co co jej chodzi..
Najgorzej w tym wszystkim czuję się ja, bo mam wobec niej pewne oczekiwania, których ona nie spełnia, a ja czuję się bezradna, bo nie wiem ile jeszcze muszę czekać.

Jednym słowem trzeba korzystać z tego co się ma.
Wracam zatem do magnetycznych tablic Mag Words, bo gdybym poświęcała temu więcej czasu, może już nie musiałabym borykać się z tym problemem.
Czemu doby nie da się rozciągnąć i szkoda, że nie mogłam ich używać wtedy kiedy nie chodziłam do pracy.

Tylko nie piszcie mi proszę, "głowa do góry".
Nie cierpię tego określenia.
Ja się na prawdę martwię.
Wiem, że w rodzinie K, mówili wszyscy późno, ale ja nie chcę czekać, aż mowa rozwinie się samoistnie, nie wiadomo kiedy..

Napiszcie proszę, czy jakoś stymulujecie swoje dzieci do mówienia?
Jak u Was wygląda rozwój mowy?
Może ktoś ma podobny problem do mojego?

czwartek, 16 maja 2013

Znieczulica

Jak to ludzie potrafią.

Jessi w ciąży, półmetek za nią, zachcianki ciążowe są.
Ochota na lody, a że kupon zniżkowy z Mc'donalds ważny jest do jutra, po bibliotece idziemy do najbliższego Maca po lody.
Wchodzimy, a tam... kolejka na 20 osób.
Mówię: "Jesteś przecież w ciąży! podejdziemy do kasjera i poprosimy lody bez kolejki, w końcu to ich zasrany obowiązek."
Idziemy do przodu, Jessi się opiera, no ale pozwala mi działać.
Podchodzę do lady i czekam.
Napatacza się jeden kasjer, z zezem i wyglądający jak by był niepełnosprawny intelektualnie,
ale jest.
Mówię do niego:"Mam tu koleżankę w ciąży, bardzo potrzebuje loda, a kolejka jest tak długa, że nie da rady stać, czy obowiązuje tu coś takiego jak pierwszeństwo dla kobiet ciężarnych?"
Patrzy na mnie jak na ufoludka i uśmiecha się jak by ironicznie.
"Nie wiem" odpowiada...
I zaczyna robić coś z frytkami!!!
No szlag mnie trafił!
Olał nas ciepłym moczem!
Mówię:"W takim razie chciałabym zapytać o to kierownika."
Widzię gościówę w kierowniczym ubranku i wiem, że mnie słyszy, bo mówię wystarczająco głośno.
On nic!
Kasuje sobie dalej,
Ta krowa nic! tylko dalej wyciąga ręczniki.
A ja stoję.
Widzę jak krowa uśmiecha się pod nosem i patrzy na mnie..
Czuję jak Jessi ciągnie mnie już za rękę i mów, żebyśmy już szły bo ona nie chce już tego loda i nie będziemy tu stać jak debile.
Żaden osobnik z kolejki nie zareagował.
Nikt nie pomyślał nawet o tym, żeby jej ustąpić.
Mój poziom wku***nia osiągną zenit, a że pozostała mi już tylko słowna broń to jak mnie ciężarna ciągnęła do drzwi, to krzyknęłam na cały Mc'donald:

"Co za miejsce przyjazne ciężarnym!!!! Do widzeniaaaaaaaaaa!"

A niech ich szlag jasny trafi!
Pracują tam tacy ludzie, że siedzę się, że ten nieuprzejmy i bezmózgi Pan nie podał nam jednak tego loda...

Chamstwo w Poznaniu jest takie, że ani mnie 2 lata temu, ani Jessi teraz nikt nie przepuścił z grzeczności w kolejce.
Coś po prostu potwornego!!!
Kompletny brak wychowania i szacunku.
Każdy tylko dba o swoje cztery litery.


----------------


A druga sytuacja z wczoraj.
Koleżanka ma córkę murzynkę.
Jestesmy na placu zabaw, obok koleżanki siedzi matka z dzieckiem-albinosem.
Widzę, że nie wytrzyma zaraz i coś palnie.
No i jest!

"A ona ma taką ciemną karnację, czy to mulatka?"
...
Ja wzrok na koleżankę.
Jest tak dobra i uprzejma, wiec odopowiada tylko: Mulatka.

Ma baba szczęście, że się później normalnie zachowywała.
nie widać?
Trzeba się o to pytać?
a może ktoś młody przeżywa to i uczy się takich sytuacji powoli, i nie chce odpowiadać na takie pytania?
Hipotetycznie oczywiście, ale jak ja poczułam się dotknięta... a to nie było moje dziecko?

Ludzie mnie załamują w tym tygodniu, mam nadzieję, że jutro żadna klientka nic nie odwali.

piątek, 10 maja 2013

Zdjęciowo-filmowo

Ostatnio mało nas zdjęciowo, więc nadrabiam, bo moje strony dopominają się o nowe zdjęcia Nataszy:D
Dziś więc przegląd zdjęciowo-filmowy.





















niedziela, 5 maja 2013

Prywatna Terapia u Jaspera Juula

"Życie dorosłych ma większy wpływ na życie dzieci niż jakiekolwiek świadome próby i metody wychowawcze."

Kiedy kiedyś będę mówić komuś o osobie, która rzeczowo i pięknie mówi o emocjach i zachowaniach, będzie to Jasper Juul.
Jego książkę pierwszy raz poleciła mi do przeczytania pani psycholog dziecięca na wykładach z psychologii rozwojowej. Powiedziała, że jest najlepszym współczesnym terapeutą, który odpowiada wyczerpująco na wszystkie pytania młodych rodziców.

Kiedy w końcu miałam ostatnio możliwość ją przeczytać poczułam się jak bym przechodziła swoją własną terapię i była pacjentką świetnego terapeuty z polecenia.

Książka, o której mówię, to : "Twoja kompetentna rodzina".
Kiedy ją czytałam byłam chwilami oburzona.
Miejscami wyciskała ze mnie łzy, bo bardzo utożsamiałam się z tym co czytałam.
Jest ona przeglądem mojej duszy. Moich przemyśleń, rozterek. Odpowiada na moje niewypowiedziane pytania, a także na te, które myślałam, że nie istnieją.
Najczęściej kiwałam głową ze zrozumieniem,chłonąc słowa.

W porównaniu z "Językiem żyrafy" napisana jest dla mnie trudniejszym językiem, bardziej fachowym, tylko takim wykładowym jak na ciekawym przedmiocie na uczelni, którego chce się słuchać w nieskończoność.
Każdy wyciągnie z tego języka coś dla siebie, zazwyczaj będzie to to, czego najbardziej potrzebujemy w danej chwili.

Książka, mówi o tym, jak wpływamy na dziecko poprzez nasze zachowanie, przeszłość, postępowania, doświadczenie.
Czego go nauczymy, wybierając taką postawę, a nie inną.
Aktualnie osobiście odczuwam trud jaki spoczywa na mnie jako rodzicu, jak terapia po przeczytaniu książki drąży mi dziurę w brzuchu, jak bardzo staram się zachowywać, tak, jak powinnam, tak żeby potrafić ustalić granice, żeby wiedzieć na ile mogę sobię pozwolić, na ile mam cierpliwości.
Jest to bardzo ciężkie. Myślałam, że już jestem taka bardzo oczytana i na prawdę klawa mama, a okazuje się, że jeszcze tak wiele błędów popełniam, tak mało wiem, tak mało rozumiem.

Książka skierowana jest, moim zdaniem, do rodziców, którzy się zagubili,
którym potrzebne jest wsparcie, choćby słowne.
Rodziców, którzy uważają, że sobie nie radzą, a tak na prawdę potrzebują tylko drogowskazu lub poklepania po ramieniu.
Jednak uważam, że powinni przeczytać ją Ci, którzy myślą tak jak ja, że postępują właściwie, i że już nic nowego nie są się w stanie dowiedzieć.

Książka pokaże nam gdzie i jaka jest rola rodzica w rodzinie, proponuje rozwiązania konfliktów, problemów, pokazuje, jakie postawy powinniśmy wykształcić w stosunku do naszych dzieci i co najważniejsze, mówi o tym, gdzie są granice zachowań.
Mówi o agresji i o tym, jak czytać z własnej rodziny, poznawać ją i jak w niej żyć współgrając ze sobą.

Jest o wszystkich istotnych i nurtujących nas pytaniach.
Dla każdego, pragnącego zgłębiać wiedzę na temat więzi i rozwoju rodziny.
Jest wypełniona przykładami.
Pisana z uczuciem.
I co najważniejsze, nie jest poradnikiem, przekazuje prawdy, o których może podświadomie myślałeś.
Mówi do Ciebie człowiek szczery, mądry, nie owija w bawełnę i nie głaszcze po głowie.
Konkret.
Bardzo kompetentny terapeuta.
Masz ochotę na swoją indywidualną terapie?:)

Dzięki uprzejmości wydawnictwa MiND
Zapraszam po lekturę: KLIK

środa, 1 maja 2013

Totalny brak szacunku.

Nie mogę wobec tego przejść do porządku dziennego.
Codziennie o tym myślę i codziennie analizuje.
Codziennie też mi przykro.

To nie ważne, że byłam chora.
To nie ważne, że w chacie był syf niemiłosierny przed godziną zero w niedziele, kiedy to miały odbyć się urodziny dzidzi.
Cholera już z tym, że ja zostałam zlekceważona i poniżona.
W nosie mam to, że trzęsłam się jak osika i płakałam jak wierzba.

Ale do cholery, to BYŁ DZIEŃ NATASZY!
I nie wybaczę tego, że ktoś go doszczętnie zniszczył przez kompletny brak poszanowania czyjegoś zdania.

Urodziny wypadły po prostu potwornie.
Najgorsze urodziny jakie w życiu przeżyłam.
Dzięki bogu, że dziecko było nieświadome i mam nadzieję, że tego nie zapamięta.

Nasze relacje z niedoszłą teściową są różne.
Relacje między mną a babcią K. też.

Nie chcę się tu roztrząsać nad sytuacją i nikogo oczerniać.
Ale!

Czy w Waszym domu panują Wasze zasady i czy przestrzegacie ich bezwzględnie?
Czy przychodzi ktoś i rządzi się jak by był u siebie, nie akceptując a wręcz taranując zasady jakie próbujecie utrzymywać?!

Nie toleruje tego, że ktoś wchodzi do mnie w butach do pomieszczenia gdzie bawi się dziecko. ok.
Nie chcę, żeby dziecko latało na bosaka i dotykało palcami, a później zjadało tego co ktoś przyniósł z dworu, wiec na szczęście większość osób ściąga u mnie buty widząc, że nie puszcze go dalej niż stoi. (tak, Kuba by powiedział..bla bla.. ze gość powinien robić co chce... no nie zgodze się, u mnie zawsze się buty zdejmowało i nie wyobrażam sobie wparować komuś do pokoju w butach).

Nie toleruje wizyt niezapowiedzianych.
Nienawidzę wizyt niezapowiedzianych i nie jestem miła kiedy takowa wizyta sie wydarza, wręcz niechcęć moją widać już od słów usłyszanych w domofonie.

Mamy swój rytm dnia. Jeżeli ktoś nie jest w stanie zadzwonić, że będzie, a nie jest to sprawa: śmierci/wypadku/rany/złamanego serca/ciąży, niech nawet nie myśli, żeby się u mnie zjawiać.
Chociaż 20 min przed przyjazdem należy do mnie zadzwonić, żeby się dowiedzieć czy przypadkiem nie pocałuje się klamki(po co marnować swój czas i swoje nerwy?)

Jestem okropna, wręcz obrzydliwa kiedy ktoś wpierdziela mi się z wizytą w porze spania mojego dziecka.
Pół biedy jak już śpi, ale na litość boską! Czy Ty byłabyś zadowolona, jak toś by Ci zadzwonił wtedy kiedy dziecko Twe kapryśne, pozwoliło się wreszcie położyć i czekasz na chwilę wytchnienia, kiedy to będziesz robić 150 innych rzeczy, których byś zrobić z dzieckiem nie mogła i zrobisz je wszystkie w planowym czasie snu równym 1,5 godziny?!

Nie toleruje PRZEDprzyjść. Jeżeli umówiona jestem na godzinę 18:30 to znaczy ze spodziewam się kogoś o 18:30 a nie wcześniej.
Jeżeli ktoś mi mówi przyjdę w takim razie wtedy kiedy będę mógł, to znaczy, że jak umawialiśmy się na 16 przyjdzie po 16 o byle której godzinie, albo w innym terminie, co oczywiście skonsultuje to ze mną telefonicznie, inaczej nie zostanie wpuszczony do mojego domu lub zostanie z niego wyproszony.

Nie toleruje wizyt nocnych.
Nie pozwalam przyjeżdżać do nas w czasie nocnego zasypiania dziecko o 21, ponieważ to jest pora spania i nie chce, chodzić jak zombie następnego dnia przez to, że dziecko nie chciało zasnąć do 24.
Ja też mam jakieś swoje życie prywatne i nie lubię niezapowiedzianych wizyt, bo co by było gdyby ktoś wparował do nas bez pukania w trakcie uprawiania miłości i to żeby było bardziej spektakularnie, powiedzmy francuskiej?! 

Nie toleruje hasła :"SAMI SWOI" jeżeli nie mam nawet gdzie posadzić samego-swojego, nie mam w czym mu zagrzać herbaty, ani w czym jej podać, ani nie jestem przygotowana wizualnie chociaż w minimalnym stopniu dobrego smaku (czyt. ubrana w dresy i związanym kucykiem tłustych włosów).

Nie toleruje chamstwa.
Nie toleruje innych rządów niż moje w moim domu.
Nikt mi nie będzie mówił, czy jemu przeszkadza bałagan czy nie.
Nikt mi nie będzie wymyślał, że mam porąbane zasady.
Nikt mi nie będzie mówił czy są one dobre czy nie.
Są moje i ja ich przestrzegam jak największego skarbu.
Nie ma dominacji nade mną w moim domu.
Jeżeli się komuś nie podobają moje zasady, może do mnie nie przychodzić.

I jeżeli ktoś wchodząc mówi :" Ja tu nie jestem chyba mile widziany, bo co przyjdę to jest problem"
TO ZNACZY, ŻE JEST PROBLEM, BO NIE STOSUJESZ SIĘ DO KTÓREJŚ Z ZASAD PODANYCH POWYŻEJ I NIE OCZEKUJ, ŻE KOLEJNY RAZ BĘDĘ TO ZNOSIĆ MIMO, ŻE OSTRZEŻENI ZOSTAŁO WYDANE JUŻ DAWNO.

Nie mogę pojąc, że ktoś może kogoś tak nie szanować, zwymyślać od "wieśniaczek" i od "pań z "wielkiego miasta"" i zmieszać z błotem osobę, która po prostu pilnuje, żeby jej życie było poukładane i nie było w nim niepotrzebnych problemów z organizacją.


Przepraszam, że post mało przyjemny, ale chcę zaznaczyć, że każdy zasługuje na to jak chce żyć jakimi drogami się kierować i jakie zasady wyznawać, a my powinniśmy to po prostu uszanować, ponieważ również chcemy żeby inni szanowali zasady jakimi my kierujemy się w naszym życiu.

Dziękuję, że mogę tu wylać swoje emocje. Mam nadzieję, że opisany dziś temat nie powróci już jakos koszmar senny w mojej głowie.


*
Jutro albo 3 maja, zapraszam na post poświęcony pięknym emocjom i na "spotkanie" z Jasperem Juulem, niech nas trochę z terapeutyzuje poprzez moją głowę i moje przemyślenia.



wtorek, 23 kwietnia 2013

Życzenia. 2 lata.

Pamietam ten dzień jak by to było wczoraj.
Stres.
Nieznane.
Radość.

Nigdy nie kochałam nikogo tak bardzo.
Tak od pierwszego wejrzenia.
Tak bezgranicznie.

Nigdy nie zapomne tego dnia.
Nigdy nie zapomnę ile strasznych chwil przed Twoim wyjściem przeżyłam.
Ile razy zaklęłam.
Ile razy połamałam Twojemu tacie palce.
Nigdy nie zapomnę jak krzyczałam, że już nie mogę, nie uda się, nie wytrzymam.
Nigdy nie zapomnę tego strachu.

Jesteś z nami od 2 lat.
Jak strasznie ciężko sobie to uświadomić.
Jak czas z Toba przelatuje przez palce.
Jak wiele rzeczy można nauczyć się w tak krótkim czasie.
Jak wielka może być miłość jaką nas obdarowałaś przez te dwa lata.
Coraz bardziej świadoma.
Coraz bardziej śmiała.
Odważna.
Bystra.
Pełna nadziei.

Nataszo, przez te dwa najszybsze i najtrudniejsze lata Twojego życia nauczyłam się więcej niż przez poprzednich 21.
Nigdy nie przeżyłam tyle stresu, strachu, radości, dumy, huśtawki uczyć, złości, bezradności, bezsilności.
Chciałabym, żebyś wiedziała, że stanowisz centrum mojego wszechświata.
Popełniłabym dla Ciebie najstraszniejsze rzeczy na świecie.
Nieograniczone jest moje uczucie do Ciebie.
Nie potrafię nawet sobie tego uświadomić.
Jesteś i zawsze będziesz częścią mnie.
Zawsze możesz na mnie liczyć i nigdy nie pozwolę Ci zginąć.
Zawsze będę.
Zawsze.

Córeczko,
życzę Ci, żebyś nie przestała nas zaskakiwać,
żebyś nie czuła strachu,
żebyś z taką samą jak teraz ciekawością i radością poznawała świat,
żebyś nie smuciła się,
żebyś miała wszystko czego zapragniesz,
żebyś potrafiła stawić czoła przeciwnościom,
żebyś się nie zmieniała, bo jesteś wspaniała:*

Kochamy Cię nad życie.
Rodzice.
O i K.

Wspaniałych 2 urodzin córeczko:*

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

O tym, że..

Tyle bym chciała napisać:

- o zachowaniach ludzi jakie obserwuje codziennie siedzac na stoisku,
- o wylewajacych się tłuszczach ze spodni, rozrywających szwy baleronach i o zaniedbaniu tak powalającym, że nie mogę uwierzyć gdzie to chowało się w zimie,
- o tym, że na uczelni pre do przodu mimo tego, że i tak jestem nadal w tyle.
- o tym, że pracuje juz 15 dzień pod rząd, bo za***ałam się i w zeszłym miesiącu zrobiłam za mało godzin, co teraz skutkuje przymusowymi nadgodzinami.
- o tym, że dziecko widziało mnie na dłużej niż 30 min od trzech dni.
- o tym, że marze o seksie a zasypiam razem z dzieckiem, bo jestem tak strasznie zmeczona.
- o tym, jak wspaniały potrafi być facet i jak wile może dla swojej kobiety zrobić, jeżeli tylko chce.
- o tym, że jak jeszcze raz przeczytam coś złego o Greyu (który aktualnie zagościł w ciele mojego K;>) to szlag mnie jasny trafi i krew jasna zaleje,
- o tym, że nie mogę czasem nawet odpalić laptopa, bo dzień się kończy,
- o tym jak tęsknie zasiedzeniem w domu z Natasza,
- o tym, że mogłam sobie robić wszystko tak i jak chciałam,
- o tym, że marze umyć okna,
- o tym, że marze znalźć chociaż jeden dzień w tyg na film, o który K błaga mnie od 2 miesięcy.
- o tym, jak strasznie chce mi się płakać i jak strasznie trzymam wszystko w sobie,
- o tym jak koleżanka z pracy rozpieprzyła moją kawę na klientów,
- o tym, że poznałam faceta, który zafascynował mnie swoim otwartym związkiem, który od zawsze mnie intrygował.
- o tym, że nawet nie wiem konkretnie co mam kupić na niedzielną imprezę
- o tym, że Natasza jutro kończy 2 lata,
- o tym, jak Natasza się rozwija, o jej postępach w mowie, o jej samodzielnosci, bystrości..
- o tym, że nawet nie mogę już znaleźć czasu, na czytanie blogów,
- o tym, że 3 produkty czekają na recenzję..
- o tym, że ...

ale napiszę tylko tyle, że ogarniam, przepraszam i pragne waszej obietnicy, że urwiecie mi łeb jak jutro nic nie napisze.;)

wtorek, 16 kwietnia 2013

Przysięga

Ja.
Dorosła.
Dorosła i odpowiedzialna..

..świadoma praw i obowiązków...
Niosę na barkach to co obiecywałam.
miłość,
wierność.
oddanie,
siłę,
czas,
stres.
...wynikających z założenia rodziny...
cierpliwość,
wolną wolę,
jedność,
bezpieczeństwo,
troskę,
pewność,
niepewność,
strach,
ból,
rozpacz,
radość,
Uroczyście oświadczam,
bez oporu,
bez stresu,
bez walki,
bez przymusu,
bez łez,
bez lęku,
że trwam w związku partnerskim i rodzicielskim,
wydłużam dobę do granic,
jestem dla każdego,
robię co mogę,
rozdwajam się,
zaspokajam pragnienia,
jestem kiedy trzeba,
staram się na wszystkie strony mojej duszy i ciała,
z K. i Nataszą,
I przyrzekam, że uczynię wszystko:
poświęcę swoje:
życie,
energię,
czas,
moc,
serce,
duszę,
oddam się diabłu jak będę musiała,
aby nasze życie, było 
zgodne,
szczęśliwe
i
trwałe.

Podpis:
A.R

wtorek, 9 kwietnia 2013

Prezent dla 2latka

Pff!
A co to tam,
prezent dla dwulatka!
Przecież to nic takiego.
Tyle zabawek, tyle rzeczy!

Noooo, tak...
ale siedzialam dwa dni i głowiłam się nad tym co zaspokoi mojego potwora,
który mało czym się interesuje.

Tak, tak przecież wyszukałam w końcu inaczej by posta nie było;p

Moje propozycje dla dwulatki w sumie dlaczego nie dla dwulatka, bardzo uniseksowe prezenty wybrałam.

Zaczynam od książek, które dostanie od nas, można na prawdę tani wychaczyć książeczki w tym dyskoncie:
http://aros.pl/

Natasza lubi już konkretniejsze książeczki, cały czas wałkujemy Baśnie duńskie, Poczytaj mi mamo część pierwszą i dłuższe książeczki z większą ilością tekstu.
Zdecydowałam się na kontynuację i zakup drugiej części Poczytaj mi mamo.
Nie ma może wszystkich mi znanych bajek, ale mam nadzieje przekonam się do tych nieznanych.
http://aros.pl/ksiazka/poczytaj-mi-mamo-ksiega-druga-2

Seria starych opowiadań, które poznałam sama, będąc małą dziewczynką, cały czas napawają wspomnieniami i cisną łzy do oczu. Bardzo pozytywnie dać swojemu dziecku trochę emocji, kiedyś przeżytych na własnej skórze. Czekam aż zaczną wydawać książki z serii "Z wiewiórką" tych znam więcej.

Gdyby jednak ktoś dysponował książeczką "Truskawa" Elżbiety Wiśniewskiej
To ja chętnie odkupie za rozsądną cenę. Moja mama niestety oddała ją i niestety już nie jest do odzyskania, a bardzo zależy mi na tej książce. Na allegro jest tylko w zestawach z innymi na razie.


Druga książka miała być bardziej na codzień do oglądania obrazków i do szybkiego czytania.
Wybór padł na Jana Brzechwę "Sto Bajek"
Sama już zacieram ręce aby ją dorwać i przeczytać:)
http://aros.pl/ksiazka/sto-bajek-4




Rodziców limit wyczerpany, niestety muszą zrobić jeszcze imprezę więc musi wystarczyć kolekcja biblioteczna.











Rzeczy do zabawy dostanie od swojej niezastąpionej chrzestnej, która niestety w tym roku nie zaszczyci nas swoją obecnością w Poznaniu, ale jakoś sobie to odbijemy mam nadzieje.
Też szukałam ja, bo zawsze lepiej się skonsultować z rodzicem niż kupić coś nieprzydatnego zupełnie;) a jak widać i rodzice czasami pojęcia nie mają i szukać długo muszą.
Leci na początek mam nadzieje tak zajebiste jak na zdjęciach ZOO z zastępnika kloców Duplo, ale pasujących do oryginałów.
Ceny Duplo i tych śmiesznych kilkuelementowych zestawów są po prostu śmieszne.. więc po przeleceniu 3 stron zrezygnowałam z nich kompletnie,
ale przeglądając rzeczy użytkownika od którego nabywam kolejną do opisania rzecz, natknęłam się na nie i zakochałam się:)
No po prostu cudo! i bezapelacyjnie musimy je mieć:) cena najtańsza, z przesyłką zestaw 152 elementów zamyka się w cenie 105zl z przesyłką.

Czwartą rzeczą jest

Znikopis. Natasza zakochała się w czymś takim będąc u siostry K. Bardzo praktyczne jak akurat nie ma kartki. Można rysować na nocniku?:D można mały zabrać ze sobą na spacer i dać jak dziecko nudzi się w autobusie. U nas to strzał w dziesiątkę. Jestem pewna.
A koszt jego tylko 29,99 plus, a będzie zakupiony razem z zoo więc przesyłki już nie liczę.

Ostatnią rzeczą na barkach chrzestnej wylądowało jeszcze MEMO.
Memo słowa jest firmy LISCIANI GIOCHI
Można o nim poczytać TU
Cena 15,99zl jest na prawdę bardzo dobra w stosunku do innych firm.
Niestety Memo z Tchibo nigdzie nie mogę znaleźć.

To są moje wyszukane i zaplanowane prezenty. Podsunęłam pomysł siostrze K, że można nabyć coś takiego jak np. zabawkowy zestaw lekarza, albo zestaw do kawy.

Prezent dla dziecka to jednak wielka odpowiedzialność, bo będzie bawić się tym co jej damy, i rozwijać będzie się tak, jak my to zaplanujemy.
Warto w zabawę wplatać jakieś edukacyjne elementy, nie kupować bezmyślnych "zestawów sprzątających", które zaraz się połamią.
To my kształtujemy przyszłość dziecka. Nie uczymy go sprzątać, czy gotować, na to jest wystarczająco dużo czasu, usiądźmy z nim i układajmy karty, litery, rysujmy kredkami, palcami. Pozwalajmy na coraz to więcej i czerpmy z tej nauki jak najwięcej.
Dziś Natasza nauczyła się łapać piłkę. Wspaniałe uczucie nas wtedy ogarnęło.
Codziennie nowość.
:)





niedziela, 7 kwietnia 2013

Kosciół - nie dla małego dziecka

Nawiązują jeszcze do Wielkanocy, pragnę opisać naszą wyprawę na święcenie jajek.
20min w kościele to dla dziecka, które nie jest tresowane żeby stać w jednym miejscu i zanudzać się na śmierć, była to ogromna tortura.
Wchodzimy.
Tłumy jakich mało.
Dzieci pełno.
Myślę sobie :"Dobra, spoko będzie z Nataszy pogadać."
Idziemy dalej, bo co dziecko ma nogi oglądać?
Stajemy sobie w rogu koło ołtarza, wszyscy patrzą na mnie jak na wariata, że moje dziecko łazi w tą i z powrotem, a nie stoi jak inne grzecznie, przy nodze jak psy.
Próbuje jej powiedzieć, że tutaj ma chodzić koło nas, a gdzie tam!
Małe nóżki niosą ciekawskie oczy do ołtarza.
Niczego nie posłuchałam co ksiądz mówi.
Cały czas tylko musiałam ją ściągać ze schodów, żeby nie weszła na ołtarz/ambonę/ do zakrystii.
Achhhhhhhhh! no oszaleć można!
Nie wiem po jak te wytresowane dzieci w wieku troszkę starszym od Nataszy zostały tak wytresowane.
Nie chodzimy do kościoła, bo dla mnie jest to bardzo niewdzięczne miejsce dla dzieci.
Nie nadaje się kompletnie do tego, żeby  przez godzinę czasu wytrzymało tam, ciekawskie bobasidło.
Nie da się.
Próbowałam jak Natka miała jakieś 14 miesięcy.Gdzie tam, nawet nie wiem o czym była msza..
Próbowałam teraz, ale jak goniłam ją czekając aż ksiądz przyjdzie pokropić nasz koszyczek, odechciewało mi się wszystkiego.
Uwieńczeniem ceremonii, wisienką na torcie był okrzyk "wcielonego potwora" !
Jak tylko podszedł ksiądz i pokropił nas wodą z Nataszy wydał się taki krzyk, że aż cała zrobiłam się purpurowa...

Dzieci po prostu nie nadają się na chodzenie do kościoła.
Żeby jeszcze było tam wesoło, ciepło... a nie smutno, bezbarwnie, bezuśmiechowo i sztywniacko.

I ku niepocieszeniu mojej mamy.
Nie uważam, że jak będę musztrować moje dziecko, które jest przekorne i nie będzie stać jak chce iść, nie nauczy się "stać grzecznie w kościele", bo się oswoi.
Uhum.. jasne.
Nie zaniecham, ku niepocieszeniu K., który jest agnostykiem, prób z zapoznaniem z kościołem, ale nie teraz.
Więcej lat potrzebuje.
Więcej cierpliwości.
Więcej pokory.
Dla tak żywiołowego za chwilę 2 latka to nie czas na kościół.
Nie jest dostosowany pod dzieci. Ani pod spokojną refleksję rodzica.


piątek, 5 kwietnia 2013

Kuchennie: Pizza doskonała-pomysł na sobotni obiad

Nie przypominam sobie, żebym go kiedyś umieszczała.
Google też przepisu na pizze doskonałą sobie nie przypomina, a robimy tę pizze tak często jak się da.
Więc kochani! na Sobotnią imprezę/kolację/obiad/imprezę rodzinną/ i oczywiście każdą inną:)

Przepis na ciasto modyfikuje od wspaniałego, ześwirowanego i dla mnie prześmiesznego pana z kanału na youtube Kocham Gotować tytuł: zajebiste ciasto na pizze ;]

Zaczynamy.

Ciasto.
Robimy je ok 2 h chociaż jak mamy dobrze grzejący kaloryfer, to i w godzinę wyrośnie nam odpowiednio;)

30g drożdży świeżych- zawsze robię na tych z małej kostki, o których pisałam TU
250ml ciepłej wody
pół kg mąki tortowej
łyżkę oliwy z oliwek lub oleju
1 łyżeczka cukru
1,5 łyżeczki soli
czosnek granulowany.(niestety na oko, otwieram paczkę, robię syp, syp, syp, syp i biorę paczkę z papryką:))
papryka ostra/słodka jak kto lubi.

Wykonanie:
Drożdże rozrabiamy z niewielką ilością wody dodając cukier i łyżeczkę z górką mąki, robimy zaczyn.
Odstawiamy na 5 min w ciepłe miejsce(np na kaloryfer)
Wsypujemy mąkę do miski, obie przyprawy (czosnek nada ciastu wspaniały smak!) , oliwę.
Dodajemy drożdże, zalewamy wodą zostawiając jej niewielką ilość. Do reszty wody dodajemy sól i wlewamy do miski.
MIeszamy łyżką do połączenia się składników, na tyle, żeby nie babrać się w glutach z wody i nie obklejać sobie dłoni.
Ugniatamy w misce/garnku/na stolnicy jak kto lubi, ja szybko ugniatam w garnku ok 5 min.
Ciasto ma być elastyczne, więc kiedy uda nam się już uzyskać kulkę to nie zostawiajmy jej takiej twardej. mamy swobodnie wduszać ciasto palcem, więc ugniatamy je aż do takiej konsystencji.
Bardzo przyjemnej konsystencji, że tak to określę:) 
Tak jak Pan w filmiku warto zwilżyć je delikatnie woda, bo faktycznie wtedy nie robi się skorupa.
Ostatnio zapomniałam to zrobić więc wiem;)

Odstawiamy przykryta miskę na kaloryfer/inne ciepłe miejsce na godzinę.
Po godzinie sprawdzamy czy urosło co najmniej o połowę. Mi zawsze podchodzi pod samą górę miski albo do połowy większego garnka.
Jeżeli nie wyrosło dajemy drugą godzinę lub jeszcze chociaż pół.

Sos

Sos najlepiej jest zrobić rano, ale wiadomo, nie każdy planuje codziennie obiad na drugi dzień więc ta godzina czekania na ciasto przyda się do odstania swojego czasu sosu w lodówce.

Składniki:
-przecier pomidorowy (zużywamy jego połowę) -tylko nie z Pudliszki!! tragedia, nigdy więcej na nim nie zrobimy, sama woda, nie czuć pomidorów. Najlepszy taki z tesco w czerwono białym kartoniku
-Jeżeli nie mamy przecieru to może być koncentrat, ale wtedy na oko musimy go rozcieńczyć z wodą.
-Bazylia świeża lub mrożona 10-15 listków posiekana/ suszona nie daje takiego aromatu, ale jak nie ma to trzeba się ratować suszoną
-cząber koniecznie! bardzo aromatyczny, wspaniały!
-oregano
-przyprawa do pizzy
-oliwa z oliwek/olej 2 łyżki (zależy jak dużo sosu robimy, niestety daje na oko)
-sól do smaku-bardzo niewiele

Sypiemy bardzo duzo przypraw.
Ja sypie tyle, że przecier gęstnieje.
Najlepiej próbować i dosypywać, próbować i dosypywać.

Robimy go szybko i wstawiamy do lodówki, żeby przyprawy się przegryzły.

Nasza idealna pizza jest na grubszym cieście z tuńczykiem.
Składniki na pizze jedna wielka blacha z piekarnika:
-ser mozzarella- 2 op po 125g czajcie się na przeceny, my ostatnio kupiliśmy 50% przecenione z 2 dniową datą ważności jeszcze (tesco)
(warto dać mozzarelle, z żółtym serem nie smakuje tak jak powinna, składniki w nim nie toną i nie wtapiają się) 2,69 zl x2
-2 puszki tuńczyka w kawałkach w oleju 4,79zł x2 (tesco)
-puszka kukurydzy (sweetcorn tesco-marki tesco) 1,29zł?
-pomidor
-oliwki
-cebula (u nas tym razem nie było, bo się akurat "wykorzystała" z czymś innym;])


Wracamy do naszego gara z ciastem.
Będzie to ciasto grube, ale dla takiego obkładu jest idealne, na cienkim obkład trzeba zmniejszyć. można zrobić dwie pizze o cienkim spodzie, mi się jednak nie chce tyle rozciągać.
wbijamy je pięścią jak byśmy chciały się na kogoś wyżyć(może akurat będzie okazja;)
spuszczamy zn iej powietrze. przegniatamy i rozciągamy.
Wysypujemy na stolnice/blat/ bezpośrednio na papier wyłożony na blasze obsypany kasza manna- facet w filmiku nie kłamie-ciasto jest chrupiące i cudowne od tej kaszki.
Nie wałkujmy, rozciągamy palcami. tak jak umiemy. trochę tu trochę tu.
Wyciągamy na rogi blaszki to ciasto zmieniając jego strony i podsypując kaszką.
Możemy zrobić boczki serowe rozciągając boki dalej i wkładając tam starty żółty ser, zawijając jak pan na filmie.Bardzo smaczne wychodzą.
Smarujemy ciasto sosem.
Grubo.
Sos jej najważniejszy.
Kładziemy Ser pourywany na kawałeczki.
Odsączamy tuńczyka z oleju, dziobiemy go widelcem w puszce luzując i wykładamy rozrzucając go ręką po cieście.
Wysypujemy odsączoną kukurydzę.
Kładziemy pomidora pokrojonego w plastry.
Oliwki, cebule w piórka.

Pieczemy 6 min na samym dole piekarnika w piekarniku nastawionym na maxa tam gdzie już nie ma kropek, na termoobiegu.
Wyciągamy.
Przekładamy przenosząc z papierem na raszki, i chwilę studzimy.
Przekładamy na drewnianą deskę i kroimy.
Rewelacja.
Niebo w gębie.
Mózg eksploduje.

Smacznego:)



czwartek, 4 kwietnia 2013

Natasza-Samosia


Po lekkich zawirowaniach świątecznych, stanach przejedzenia i wymęczenia siedzeniem w hałasie, a także upewnieniem się, że jednak nie wyrzucają nas z mieszkania, a kuzyn właściciela znalazł sobie inne mieszkanie, powracam do bloga.

Dziś pozostawiona na kilka godzin sama co bym nadrobiła zaległości w uczeniu się i na zjazd się przygotowała piszę szybką notkę o Nataszy, bo dawno o niej nie było a blog tak jakby jej imieniem nazwany :)

Otóż, rzecz się dzieje w mieszkaniu, w Poznaniu.
Młoda dama vel Natasza, niesłychanie nas rozprasza.
Czym?!
a tym,
że ona to jest wielka dama i ciągle chce wszystko robić sama!

Uwierzycie mi lub nie, ale mam w domu istną samodzielną Panią swojego życia:)
Dziecko niespełna 2 letnie, nic mi nie pozwala robić!
Sama ubiera spodnie i skarpetki.
Sama otwiera lodówkę i wyciąga z niej to co chce jeść/pić.
Sama decyduje w co chce być ubrana "np. kóka nie" (bluza w kołka).
Sama je (o ile nie jest to zupa).
Sama sobie nawet podciera tyłek po sikaniu!(ale tutaj nie daje jej zbyt dużej swobody i nie wierze jeszcze w te zdolności).
Sama decyduje kiedy chce isc na spacer, sama chodzi, schodzi ze schodów, wchodzi po schodach. (za rączkę to jedynie jak jej powiem, że jesteśmy na ulicy i jeżdżą samochody).
Sama otworzyła klapę laptopa, wie gdzie sobie odpauzowac bajkę.
Sama czyta sobie książeczki.
Sama myje zęby.
Sama się kładzie, przykrywa i zasypia na drzemkę o 12.
Sama buduje/układa/składa.
Sama się rozbiera do kąpieli albo po prostu lubi się rozbierać i latać na golasa.
Sama otwiera szuflady, bierze sobie płatki do pochrupania, czy rodzynki.
Sama wyrzuca opakowania jak już coś porozdziera, czy ma jakąś skórkę z wędlinki.
Sama otwiera drzwi jeżeli dosięgnie do klamki.
Kuba ją uczy myć się w kąpieli i myje się sama:D ale tu akurat zawsze poprawiamy;)
Jak próbujesz coś zrobić to od razu jest "nie, nie, nie! mama nie!" :D
Szaleństwo!
Nie potrafię sobie teraz przypomnieć co jeszcze, ale jest to dla mnie niebywałe.
Nie mogę się do tego przyzwyczaić.
Na świątecznym obiedzie każdy obserwował i się zachwycał jaka to ona jest samodzielna.

Tu na stronie LINK są ładnie opisane wszystkie czynności jakie "powinien" wykonywać dwulatek, większość u nas była wykonywana już wcześniej, ale chodzenie do tylu np mamy od miesiąca.

Prawda jest też taka, że na dużo jej pozwalamy.
Mamy do niej ogromne zaufanie i ona przez to wie, że może, że da radę.
Ach, jeszcze mi nie pozwala przynieść ani jednej rzeczy z zakupów z przedpokoju.
Nosi sama, nawet kilogramowe maki czy 1,5l cole.
a jak chcesz pomóc i dotkniesz to jest od razu rywa na całą twarz "MAMA NIEEE!!"  i płacz.
No i weź.
Bardzo nas cieszy co prawda ta Zosia Samosia, ale czasami nie widzę wielkiej różnicy pomiędzy rozwagą Nataszy a jej 6letniej ciotki.


środa, 27 marca 2013

Święta bez czucia

Nie czuję zbliżających się wielkimi krokami Świąt.
Nastrój przedświąteczny jest tak mało odczuwalny.
Nie ma w powietrzu ani krzty radości i oczekiwania.
Nie ma podniecania się przygotowaniami.
Nie ma sprzątania w pośpiechu, trzepania dywanów, mycia okien(noo to moze akurat przez trwającą zimę).
Klimat z moich nawet nastoletnich lat przepadł.
Od kilku lat świąt już się nie odczuwa.
Nie czeka się na nie.
Może przez prace, w której pracuje się do ostatniego dnia?
Może przez brak wystarczającej ilości pieniędzy, żeby kupić tyle co 10 lat temu?
Może przez pośpiech?
Może przez postępowanie kościoła?
Może przez coraz większą wiedzę ludzi?

Nie wiem.

Ale strasznie mi przykro.
Czuję, że te Święta przeciekną nam przez palce niezauważone.
Że będą zwykłym uroczystym śniadanio obiadem.
Dniem spędzonym z rodziną, ale bez jakiegoś specjalnego powodu.

Chciałabym cieszyć się nimi, pokazać Nataszy co i jak..ale kompletnie nie mam chęci.
Wcale nie czuję potrzeby.
I znów nie mamy koszyczka, żeby iść i go poświęcić.
Magia jednych jak i drugich świąt umarła.

A teraz jeszcze ten śnieg..
Jezu nie rób jaj na swoje Zmartwychwstanie i weź roztop chociaż ten śnieg, bo wstyd iść w kurtkach zimowych i rękawiczkach na wiosenne święto;/ ..

ps.
Dostałam do recenzji "Moją Kompetentną Rodzinę" Jaspera Juula, sprawdzę na sobie, czy nie dodają mu za dużo genializmu:)  

wtorek, 26 marca 2013

Matka to takze kobieta.Bogini seksu.

Każdy wie, że 80% udanego związku partnerskiego to udany seks.
Mam nadzieje, że każdy wie.
tak już 10 lat temu był to fakt powszechnie znany.
Seks stanowił w moim życiu bardzo ważne miejsce.
Czasami było to barierą nie do przeskoczenia dla innych.
Patrzyłam jednak na związki mało "współżyjące" i widziałam jak kobiety w nich cierpią, bo nie potrafią wyegzekwować czegoś dla siebie.
Niby każdy lubi seks, a jednak wiele osób boi się o nim mówić otwarcie.
Mówić o tym czego chcieliby od swoich partnerów/partnerek.
Ja nie mam z natury problemu z ujawnianiem emocji i rozmowie o nich.
Jestem otwarta  i konkretna.
Zastanawiałam się jednak całą ciążę i kolejne miesiące po porodzie jak to będzie u nas.
I dziś mogę napisać o tym co przeżywa kobieta w trakcie tych pierwszych lat życia dziecka.
Bardzo dużą składową odgrywa karmienie piersią.
Ostatnio śmiałam się z koleżankami, że karmienie piersią to faktycznie rewelacyjna antykoncepcja-kompletny brak libido.:)

Uprawiać regularny seks, albo jakikolwiek seks podczas laktacji to niebywałe wyzwanie dla kobiet.
Zero pociągu seksualnego.
Bardzo mała satysfakcja.
Ciężka orka na ugorze dla obojga partnerów.
Wymaga to wiele cierpliwości ze strony mężczyzny.
Wymaga to wiele zaparcia i pozbycia się uprzedzeń i kompleksów po ciąży kobiety.
Wymaga to ogromnego nakładu pewności siebie i wzbudzenia w sobie chęci do aktywności seksualnej.

Nie jest jednak powiedziane, że jesteśmy zgubione i wysłane na wieczne potępienie;)
Kiedy przestałam karmić moje życie ogólnie, ale głównie życie seksualne przeszło totalną metamorfozę.

Jeżeli byłaś bardzo aktywna seksualnie, a przez ciążę i czas karmienia piersią Twoje pożądanie umarło,
nie powinnaś się martwić i musisz wierzyć, że to powróci do normy.
Do stabilizacji. DO RÓWNOWAGI:)

Nie powiem, może to być niebywały szok dla jednego i drugiego z partnerów, kiedy dzieje się coś co nie działo się już od dawna, a nie ma na to tyle czasu i nie można tego dobrze zorganizować.
Pamiętaj, że partner też jest w stanie zawieszenia, on też już "zapomniał" jak to było.
Dla niego to jest podwójny szok.
Bo to głównie od niego zależy Twoja satysfakcja.

I tu mogą zacząć się schody.
Tutaj okazuje się jak ważna jest rozmowa i jak potrafimy ją elokwentnie i rzeczowo przeprowadzić.
Musimy się zebrać w sobie.
Musimy otwarcie mówić o swoich odczuciach.
Musimy sobie ufać na wzajem i nie ukrywać prawdy myśląc, że "on się sam powinien domyślić" - no nie, raczej się nie domyśli;) nie jest jasnowidzem, ani nie czyta w myślach.
Musimy poinformować partnera, że nasza Bogini Seksu macha do niego i krzyczy: "hello! I'm back and I'm ready to play!" ;>
Widzę po nas, że bez rozmowy nie zajechalibyśmy daleko, a frustracja byłaby tak wielka, że wylądowalibyśmy u terapeuty.

Nie mogę jednak pojąc jak bardzo laktacja może nas zahamować.
Dla mnie samej życie teraz ze samą sobą i szalejącymi hormonami jest niebywale trudne.
Ale jakie satysfakcjonujące.
Kipie wprost żądzą i buduje to moją wolę walki o życie.
Jak duża łatwiej jest żyć nie mając napięcia.
Jak przyjemne jest życie, kiedy mamy udane życie seksualne.
Wpływa nono na każdy aspekt naszego życia.
Nie bez powodu na wredną nauczycielkę mówiło się w szkole "że chyba mąż jej nie daje";))
Nigdy nie znudzimy się partnerem, który sprosta naszym oczekiwaniom, który zrozumie nasze potrzeby,
który będzie chciał o tym mówić otwarcie i koloryzować nasze wspólne życie.

Nie mówię, że samo zaprzestanie karmienia piersią zwróci nam nasze dawne życie.
Jeżeli nie akceptuemy swego ciała, nie dbamy o swoje samopoczucie, nie odżywiamy się dobrze i nie śpimy określonej liczby godzin to wszystko na to wpłynie.
Już wiadomo dlaczego kobietom najczęściej chce się współżyć rano;)

Uwierzcie mi.
Jeżeli podejdziemy do tego jak dorośli ludzie i będziemy wiedzieć czego chcemy, to może być to najwspanialszy okres powrotu do normalności i wyjścia z sytuacji "tylko dziecko", a ile zyska nasze dziecko z tego, że rodzice będą zaspokojeni i wyluzowani:D
Okaże się ile cierpliwości na prawdę w sobie posiadamy:)

No i nasza wewnętrzna Bogini Seksu będzie nam dozgonne wdzięczna i wiecznie żywa:)